czwartek, 15 marca 2012

Gergovie 75014 Paris France


Na 4 zawsze siada kondycja :)
57 rue de Gergovie w 14 dzielnicy, pozostanie na zawsze w moim sercu. Tu mieszkałem najdłużej, tu przewinęło się najwięcej osób, oraz odbyły się najlepsze imprezy i to na te śmieci wróciłem. Całe prawe skrzydło szóstego piętra było i jest `polskie`, bo zamieszkałe tylko przez polaków. Wspólny kibelek na półpiętrze. Jeden najmniejszy pokoik do wynajęcia, jaki w życiu widziałem, ma wymiary 1m70 x 3m50 i wszyscy od niego zaczynali. Dziś (2012) kosztuje 230 euro. Rodzina Chudych, My z Brigitte, Maniek i Moni, Daro, Anatol, Władek, a teraz Darecki. Co ciekawe jest tam łóżko składane, stół składany, mini szafa, lodówka, zlew i nawet prysznic. Obok w moim `apartamenciku` mieszkali wcześniej Zajgerowie i to właśnie w tym apartamencie Kacper nowy potomek Jacka i Ani spędził pierwsze tygodnie życia. Miał płuca ten bąbel, słychać go było na 3 piętrze. Naprzeciw mieszkali wszyscy którzy wynieśli się z plakaru <szafy wnękowej> jak nazywamy ten najmniejszy pokoik. To właśnie tu naprzeciw mieszkał mój brat z Mańkiem, po wyjeździe jego kobiety do Irlandii do Dublina. Zrobiliśmy sobie nawet lokalną sieć komputerową, która działa kilka lat. Potem lokal ten przejął Daro i mieszkał z Goodim <synem Bartkiem>. Vis a vis moich drzwi, Thomas, z urodzenia francuz, który po 6 latach codziennego przebywania wśród polaków, nauczył się mówić po polsku ze śmiesznym akcentem, zaczął pić jak polak, a nawet i lepiej. Oraz polubił nasz kraj tak bardzo że zdarzyło się już mu, być kilka razy w PL. Uciekł przed wierzycielami do Chartes potem na Madagaskar, potem na Seszele, a ostatnio słyszałem coś o Maladiwach, gdzie pracuje jako profesor języka francuskiego. Zawsze jest żal serducho ściska gdy ktoś się stąd wyprowadza, bo jako sąsiedzi zżyci byliśmy ze sobą bardzo blisko. Najpierw Zajgerowie, potem Chudzi, następnie Moni, po niej Thomas, później Brigitte i ostatnio Bartek, Władek i Daro. 
Nasze wejście.
Scenariusz tworzy się jednak dalej, dzisiaj tzn w 2012 mieszkam chwilowo (już rok) w dawnym apartamencie Mańka i Moniki, po wyprowadzeniu się Dara. Okupuję dół a Wacenty mieszka nad moją głową. Mieszkamy sobie jak Paweł i Gaweł :) Czasem nawet tak jak w bajce kapało na mnie w czasie snu, tylko z ta różnicą że Wacenty nie pływał, a mieliśmy kilka awarii balona grzejącego wodę :) Mikro pokoik zajmuje teraz Darecki z Suwałk, a mój stary dom Pani Danusia. Jest milion razy ciszej i spokojniej. Już nikt nie robi koncertów na korytarzu z pootwieranymi wszystkimi mieszkaniami polskiego skrzydła i głośnikami na korytarzu. Thomas już nie prześladuje sąsiadek z dołu i policja już nie przyjeżdża :) Pojechał raz do Amsterdamu po towar, przywiózł go w szamponie, wtedy pierwszy raz widziałem na oczy prochy, trawę, chasz i coś jak plastelina (czarny Afgan), przywoził prawie wszystko do palenia i eksperymentował. Każdego dnia był najarany innym towarem. Najmocniejszy, z tego co mówił, był afgan. Rozwałkowywał jak plastelinę na grubość milimetra i długość fajka i ... latał :) Raz wpadła do niego policja, za taką kolekcję posiedziałby trochę, a w najlepszym wypadku zawiasy. Skubaniec był przygotowany na taką ewentualność. Gliny niczego nie znaleźli. Maniek sąsiad wstaje nazajutrz, wygląda przez okno i widzi w rynnie pod swoim oknem małą reklamówkę, odwija ją i widzi "skarby" Thomasa :) Manio bez chwili zastanowienia, znalazł jakiegoś patyka i podsunął je z powrotem pod okno Thomy. Innego pięknego wieczora odwiedził ich Carl, z pochodzenia ... hmm sam nie wiem, mama Włoszka, ojciec Hiszpan, urodził się w Wenezueli a mieszka w Paryżu. Swego czasu najlepszy kumpel Tomy, ciągle u nas siedział na piętrze. Carl był i jest niesamowitym artystą, tak na prawdę, maluje i robi srebrną biżuterie, pracował dla TF1, ale nie chodzi mi o jego artystyczną duszę, tylko o inny rodzaj artyzmu :) 
Na górze Wacek myje okno :)
Raz tak się napił z Tomą, że z 6 na parter schodził 3 godziny, siedząc po kilka minut na każdym schodku, bo mu nogi odmówiły posłuszeństwa. Innym razem padł na gębę w naszym kiblu i leżał cały wieczór na brzuchu obok sedesu, tylko nogi mu wystawały na schody. Wracając do tego pięknego wieczoru. Mieszkamy sobie spokojnie z Brigitką naprzeciwko i słyszymy jak jakaś burza wbiegła na górę. Otwieram drzwi i widzę Thomę, który karze wszędzie powyłączać muzę bo do budynku właśnie weszła policja i wchodzą na górę. Zajarzyliśmy, że sąsiadka z 5-tego (odwieczny wróg Thomy) zadzwoniła, naskarżyć, bo nikt inny nie dzwonił na Service de Police i do nikogo innego nie przyjeżdżali jak do Thomy i Mańka :) W ciągu kilku sekund wszystko ucichło. W "barze Mańka" został, Daro, Carl i Maniek. Thomas zwiał do siebie. Policjanci, znali drogę już na pamięć, więc od razu zapukali do pokoju Mańka. Daro zwiał na menzalinę <spanie na górze>. Ja zerkam przez judasza. Otwiera Carl i pyta czym może służyć i czy jest jakiś problem? Oni, że jest za głośno, było zgłoszenie itd, a Carl: My tu siedzimy z kochanym, to już nie można sobie w domu pofiglować?? Pyta oburzony, trzech policjantów i policjantka zaglądają do środka. A w środku, rzeczywiście, siedzi Maniek owinięty w prześcieradło, wpatrzony w Carla. Ca va, mon cherie? pyta Carl, Ca va - padło w odpowiedzi. (więcej miał nic nie mówić) W tym czasie wychodzi zaspany Thomas, którego właśnie obudziły hałasy i głośna rozmowa, mrużąc oczy pyta co się stało i po potwierdzeniu, że cały czas tu jest cicho, dale poszedł "spać" :) Gliniarze zaczęli się podśmiewywać, oczywiście dyskretnie, (w końcu nie codziennie wbijają się do kochających inaczej w czasie akcji) Carl, jak najbardziej dalej demonstrował swoje niezadowolenie i goście spadli nazad na komisariat. To był właśnie cały Carl. Nie dość, że nie było żadnego mandatu, to jeszcze zwalił winę na chorą babcię mieszkającą pod Mańkiem. Nawet dzisiaj można spotkać Carla na rejonie, siedzi co wieczór w kafejce na skrzyżowaniu Lausserant i Gergovie od 18h10 do 22H00. Można według niego zegarek ustawiać, taki jest punktualny, albo 
Service de Police albo Les Flics :)
spragniony :) Naprzeciwko mamy regularnie co rano, co popołudnie i co wieczór, pokaz erotyczny. Mianowicie, sąsiadeczka coś po czterdziestce, trzy razy dziennie paraduję nago, rzadko toples po całym domu w którym nie ma żadnych zasłon, o przepraszam od roku są w kuchni, zasłaniają ją od pasa w górę. Jest jeszcze salon i sypialnia. Ale jak jest ciepło oczywiście wszystkie okna są pootwierane. Wacenty zawsze pali fajki przy oknie, bo ja niepalący jestem i nie znoszę dymu, za co mu jestem wdzięczny, a on ma dwie przyjemności na raz :) Ją to pewnie kręci, bo widzi wpatrujących się na nią facetów. Kiedyś sam się gapiłem i w końcu to tak spowszedniało, że nie zwracam już na nią uwagi. Teraz mam ubaw jak jakiś znajomy przychodzi i ją zobaczy. Stoi jak wryty i już z gościem nie ma kontaktu. Tak jak nasz pies Porter gapił się na kawałek mięsa, tak i tu się gapią ... na mięso :) Teraz na piętrze mamy ciszę i spokój. Do tego stopnia, że babcia, która mieszka pode mną, była tak zastraszona przez Thomę, że nigdy nie wychodziła z domu, jak była impra, tak teraz non stop wali nam w podłogę a dziadkom z 4 w sufit :) Nie ma muzy, bo nie kręci mnie tak głośna muza, przez którą trzeba się drzeć do sąsiada, by coś zrozumiał. A ta rura, że tak brzydko powiem, doprowadza mnie do szału. Wali nawet gdy rozmawiamy z Wackiem. Raz przylazła, wali w drzwi, dziwne, że ledwo chodzi a tak potrafi stukać, że szok. Otwieram, a tu maleńka istotka z namalowanymi brwiami długopisem z podstawówki, któremu rozlał się czarny tusz, drze ryja: Zamknijcie ryje bo po psy zadzwonię i Was wszystkich @#$%^&! Ja w szoku i nerwach, do niej: Dzwoń! i daję jej moją komórkę, a ta mnie strzeliła w rękę. Tel spadł i się rozpadł <bateria wyleciała> Schylam się go pozbierać, a starucha niespodziewanie wali mnie prosto w twarz, strzeliła mnie dwa razy zanim się odchyliłem, stara jest taka mała, że normalnie by nie dosięgnęła, więc wykorzystała sytuację i zwiała. Po kilku dniach położyliśmy się spać wcześnie bo około 23H00. Śpię a tu około 00H00 walenie do drzwi i to takie fest w stylu babci. Otwieram, a ta starą śpiewkę powtarza: Modry, psy, gliny, dupy, itd. Bez słowa zamknąłem. O 1H00 znowu taka sama akcja, otwieram drzwi, żeby stara zobaczyła, że u mnie jest ciemno i cicho, a ta truba zamiast cokolwiek zajarzyć wsadziła mi głowę i się dalej drze. Miałem ochotę jej ten kacapski łeb przytrzasnąć, ale się powstrzymałem. Wstałem, wywlokłem ją kilka metrów do schodów i powiedziałem, że jak jeszcze raz wejdzie, to z nich zleci. 
Okno na sąsiadkę
Tydzień ciszy. I znów wali w drzwi jak nawiedzona, takich akcji miałem jeszcze co najmniej trzy, aż w końcu wyskoczyłem złapałem ją za szyję i stoję. Wtedy się hebrajska babcia wystraszyła, najlepsze jest to, że ona ma z 1,50 cm wzrostu a taka bojowa, jakby miała 2,20. Przez około 2 miesiące jej nie widziałem ani nie słyszałem, policja już nawet nie przyjeżdża na jej wezwania, bo ciągle do nich dzwoniła. Nawet sąsiedzi jakąś petycję na nią napisali. W każdym bądź razie, jeszcze raz babcia postanowiła sprawdzić czy nie mięknę. Tym razem w dzień, popołudnie, telewizor gra, bez kitu, naprawdę cicho, a ja obieram ziemniaki, gwiazda Ivanka coś tam klika na kompie, a kochana sąsiadeczka wali do drzwi jakby je miała wyważyć, przynajmniej od progu do klamki. (aa sorry, nie mam klamki, w tej kamienicy nikt nie ma klamek, tylko kółko do zatrzaskiwania drzwi) Otworzyłem drzwi na pół metra, nie wyszedłem, stanąłem w drzwiach z moim krótkim nożykiem do ziemniaków i go jej bez słowa pokazałem, zamilkła w oka mgnieniu i od tamtej pory już jej więcej nie widziałem. Ciekawe za ile tygodni znów przyjdzie, naprawdę wykańcza mnie ta babcia. Muszę jej jakoś po tajniacku strzelić foto. Wrzucę je na bloga. Znajoma mnie ostrzega, że mogę mieć problemy, ale jakie problemy? Babcia nie wie co to jest internet, a co dopiero słowo blog :) Na pewno niedługo zapomni, że widziała nożyk i znów zacznie walić mi w drzwi. Dlaczego tak myślę? Bo już osiem razy mi powiedziała jak ją mijałem na schodach, że dziś jest ładna pogoda, a ona mieszka tu od 40 lat, a sama ma 80. Skoro mówi mi to ósmy raz, to na bank się do mnie przyczłapie w swojej podomce w kwiatuszki z lat 50 tych ... jak ja chcę mieszkać w Australii, gdzie do najbliższych sąsiadów jest kilka kilometrów ... albo poszukam mieszkania w kamienicy z klamkami :)))         

niedziela, 11 marca 2012

Kubuś Mątewka

Kubuś jest tak barwną postacią, że słowo Paryż brzmiałoby czarno - biało gdyby Kuba tutaj nie mieszkał. Kuba Juszczuk, ma tak polskie nazwisko,że żaden franek nie potrafi go wymówić. Poznałem tego artystę na pewnej budowie w 11 dzielnicy w 2003 roku. Szefował nam wtedy Picasso <Piotr Tarn...> na początku budowy, którą wzięliśmy na spółę z Pierrem <kumplem jeszcze z Polski> ale, że termin oddania apartamentu był bardzo krótki, nie skończylibyśmy pracy w terminie. Picasso przydzielił mi i Pierowi pół mieszkania, a do drugiej połowy, zorganizował drugą ekipę. Był to właśnie Kubuś i nasz kumpel Krzysiek. Na samym początku już zrobił na nas ogromne wrażenie niesamowitym, oryginalnym stylem ubiorowo - fryzurowym. Stoimy sobie przed wejściem do kamienicy, Picasso miesza nam w głowach, przedstawiając najprostsze rozliczenia w najbardziej skomplikowany sposób i w pewnym momencie zza winkla wyłoniło się jakieś słoneczko. Szedł kolo w tak jaskrawych żółtych ogrodniczkach widocznych z kilometra, adikach, koszulce jak dobrze pamiętam pomarańczowej tak świecącej jak kula w dyskotece, no i  ta fryzura :) Włosy czarne i na końcach utlenione, chyba pod kolor, tych ogrodniczek. Właśnie ... powiedziałem ogrodniczek? :) sorry :) to były zwykłe spodnie robocze z obciętymi nogawkami. Stanęliśmy jak wryci we trzech i gapiliśmy się bez słowa z minami "Co to za gość" I usłyszeliśmy `Dzień dobry` wypowiedziane w jednej sekundzie. Myślę sobie, no niezły model :) Takie budowy, dla mnie i Piera to chleb powszedni. Wystartowaliśmy bardzo energicznie bo mieliśmy 10 dni, a na tą prace potrzeba nam było około 20. Pierwszy dzień, odkleiliśmy cała tapetę, Kubuś odkleja. Drugi dzień fisiury <pęknięcia> i impresja <farba podkładowa>, Kubuś odkleja. Trzeci dzień kładziemy enduit <gips>, Kubuś odkleja. Czwarty dzień kleimy toile <cienka warstwa waty szklanej> na suficie, Kubuś skończył odklejać i zaczął otwierać fisiury. Byliśmy gdzieś w połowie budowy, przychodzi do nas zrezygnowany Kubuś z miną `Mam wszystko w dupie`. Pytamy: `Co Kuba, kiedy enduit?` a on: `Nie będę tak zapieprzał w sypialni jak macie taki avons <postęp, zaawansowanie> w salonie` Rozwalił nas tym tekstem. Po czym się spakował, poprosił Picassa o kasę za 3 dni i spadł na szczaw mając wszystko gdzieś. Wyrwał od Picassa wtedy 50e za dzień, a my tyraliśmy dalej po 10 - 12 godzin, bo oprócz ścian Picasso zapomniał dodać że to my cyklinujemy parkiet i go lakierujemy, ot taki maleńki, nieistotny szczególik. Ostatnie dwa dni wykończenia, lakiery i ostatnie pociągnięcia pędzlem robiliśmy już z mieszkającymi w środku ludźmi. Nawet Brigitte na tamtej budowie lakierowała z nami parkiet do 22H00. Co jest najciekawsze, przy rozliczeniu jak to zawsze z Picassem okazało się że gdy obliczyliśmy normalny 8-mio godzinny dzień pracy, wyszło nam po 40e dniówki za taką harówkę (gdy normalna dniówka wynosiła 70e do 80e), a Kubuś model dostał 5 dych za totalną ściemę. To jest po prostu Kubuś.
Pier i Krzysiek od tamtej budowy już z Picassem nie współpracowali, ja mu uwierzyłem jeszcze raz. Kolejna robota była w Creteil 22 km od Paryża w Petlandzie, sklepie zoologicznym którego właścicielem był arab o bardzo znanym imieniu Osama :) Miałem tam rozebrać klatki dla psów i kotów i zbudować większe. To w tym sklepie rozegrała się cała historia z Amelie, ale o tym może kiedy indziej ;) Osama był także właścicielem garażu <komisu> gdzie mnie zatrudnił gdy sprzedawał zwierzyniec innemu `francuzowi` Limowi z Wietnamu. Od niego kupiłem mój pierwszy samochód we Francji. Był rok 2004. Biały golf 3 turbo diesel. Był naprawdę szybki, szkoda tylko, że nie spojrzałem na przednie opony które były rajdowe, slicki, tylko do użycia na suchym torze. Były tak łyse jak głowa Samiego. Jazdę próbną przeprowadziliśmy z Kubusiem. A jak? :) Skutek był taki, że po 15 minutach bycia szczęśliwym posiadaczem białego bolida i po 10 minutach od wyjechania z garażu Osamy trafiliśmy 6 samochodów na raz. Czy to jest w ogóle możliwe? Otóż w normalnym fizycznym świecie to jest akcja jedna na milion, po której auto odjedzie z miejsca wypadku. Otóż był już zmierzch, wyjechaliśmy z garażu Osamy w Villeneuve Saint Georges, pojechaliśmy przez Limeil - Brevannes i w Saint Germain en Laye wyskoczyliśmy na nasjonalce 19 w kierunku Creteil i Paryża. Jak tylko ruszyliśmy zaczęło mżyć. Bardzo zdenerwowałem się faktem, że nie działały żadne dmuchawy, bo szyby zaczęły szybko nam parować od środka i zacząłem je przecierać ręką czego wręcz nienawidzę, bo zawsze potem zostają beznadziejne tłuste ślady. Od momentu wjazdu na dwupasmową N19 mieliśmy blisko do pierwszych świateł o czym miałem się boleśnie przekonać, a jednocześnie na tyle daleko, że zdążyliśmy się rozpędzić do około setki. Zacząłem lekko hamować, bo droga skręcała mocno w prawo z lekkim spadkiem w dół. Kubuś w tym momencie badał wnętrze pojazdu. Otwierał wszystko co się dało otworzyć, wcisnąć, zatrzasnąć i zaświecić. Tak zgrabnie otworzył popiołkę, że mu w ręku została, więc zaczął z nią walczyć, by wróciła na swoje miejsce. Zwolniłem do około 70-tki i wychodząc z zakrętu przed moimi oczami pojawiły się dwa rzędy samochodów na dwóch pasach, po 3 na każdym, z lewej betonka na wysokość 70 cm z prawej też. Franki mają manię obetonowywać wszystkie autostrady i nasjonalki. Więc hebel. A tu nic! Koła natychmiast się zblokowały a my suniemy jak na łyżwach z całym impetem. Kubuś podniósł głowę i zamarł w bezruchu. Patrzył tylko czy będziemy walić w tego z lewej czy w tego z prawej. Nie zastanawiając się nawet sekundy, skierowałem samochód na środek. W ułamku sekundy straciliśmy dwa lusterka na raz przy uderzeniu w dwa samochody stojące na końcach kolejek. 
Oprawki się złożyły a lustra zbiły. Następnie czuliśmy odbijanie się z lewej na prawo z 6 razy. Lecąc cały czas ślizgiem i z każdym uderzeniem wytracając prędkość minęliśmy już 4 auta. Dwa pierwsze były zatrzymane bliżej siebie. Z prawej 406 a z lewej Twingo młodziutkiej francuzeczki. Odbiliśmy się od 406 i wpadając w jej drzwi zerwaliśmy jej plastikową listwę, lekko przycierając sobie lewy przedni błotnik i dalej na zblokowanym hamulcu przelecieliśmy przez czerwone światła zatrzymując się na środku skrzyżowania 10 metrów dalej na wysokości knajpy CourtePaille. Stojąc na samym środku przez kilka sekund nic nie mówiliśmy, bezruch, zero pomysłów, totalna pustka. Po chwili pytam `Ile trafiliśmy?` Kuba obraca głowę po tajniacku i liczy. `Sześć` z uśmiechem na ustach i podnieceniem w głosie, cwaniaczek, bo to ja za wszystko beknę. Siedzimy dalej, silnik pracuje, pytam `Uciekać?` i zaraz myśl, tylko gdzie? Nic tu nie znam, pytam znów. `Ilu zjeżdża?` Minął nas pierwszy samochód, za chwilę drugi. Wydało się to dziwne. Kubek mówi `Trzech zjechało`. Minął nas jeszcze trzeci z nietkniętych mocno. Opanowałem się na tyle by nie uciekać i zjechać ze środka skrzyżowania. Oglądamy 305-kę, jest cała, gość mówi, że mam farta u niego, Dalej 406-kę. Ma czarną kreskę na wysokości światła stopu na tylnym błotniku. Ewidentnie nie była to moja sprawka bo żadnego plastiku golf nie ma na tej wysokości, ale dziadek się uparł więc spisaliśmy constant <oświadczenie>. I tak assurance <ubezpieczenie> tego nie uznał, bo żadne pismo z jego danymi nigdy do mnie nie doszło. Gorzej było u młodej, wgniecenie ewidentne na wysokości listwy w drzwiach, na dodatek twingo to nówka i z tego co zrozumiałem to jej autko. Zadzwoniła po ojca. Przyjechała cała familia i się zaczęło biadolenie :) Co ciekawe policja przyjechała po pół godziny, nie stwierdzono rannych, wiec po kilkunastu minutach spadli. Żadnego mandatu, nic, powiedzieli, że mamy sami się dogadać i spisać papiery. Tak też zrobiliśmy. Odjeżdżając z tego miejsca, Kuba ciągle pytał jak ja to zrobiłem, jak przesunąłem te samochody, jak się zmieściłem w przerwę szerokości małego biurka. Sam nie mam pojęcia jak to zrobiliśmy :) Kuba mówi `Bruce! Normalnie Bruce Wszechmogący! Zrobiłeś Brusa!` Kto oglądał ten film z 2003, zajarzy o co chodzi. Do dziś dnia jak tamtędy przejeżdżamy opowiadamy znajomkom jak tam kiedyś zrobiliśmy "Brusa Wszechmogącego" Z czasem dowiedziałem się że bardzo dużo ludzi jeździ bez ubezpieczenia, to tłumaczyłoby dlaczego trzech kierowców w ogóle nie było zainteresowanych czy coś im uszkodziłem, a może to byli paryżanie :) tu wszystko jest obite :) aż serce boli oglądać najnowsze modele merawek i bet skancerowanych, bo bambary nie umieją jeździć, a co dopiero parkować :) Dzisiaj w tym miejscu jest zjazd do tunelu a zamiast skrzyżowania, są tam estakady. Mam taką maleńka radę jak kupujesz "nowe" szybkie auto, sprawdź opony :)