niedziela, 8 kwietnia 2012

Ogame U32

Moja faza na ogame zaczęła się w lipcu 2005 roku, było wtedy około 20 uniwersów, obecnie jest juz 67 i universa literowe, już jest na N. Pierwsze kroki stawiałem na uni 10, które już nie istnieje, zarażony przez kumpla Davida J. z Paryżewa. David pracuje jako portier w jednym z hoteli na Champs Elysses gdzie wieczorami i nocami ma dużo wolnego czasu i stały dostęp do netu. Na początku jak mi wysłał linka do gry, bylem wręcz zawiedziony i ciągle zadawałem pytanie jak można grac w cos gdzie nie widać co się dzieje. Nie ma żadnej akcji, nie widać żadnych flot, żadnych ataków ani skutków po nich. Tylko cyfry, różnokolorowe napisy, na niebieskim tle ze statkami kosmicznymi w tle. Po założeniu konta i pierwszych instrukcjach od Dav nie moglem się doczekać kiedy będę mógł budować kolejne konstrukcje. Może dla nie zorientowanych dwa słowa co to w ogóle jest ogame. Pozwolę sobie przytoczyć kilka zdań właśnie ze strony tytułowej. Strategiczna gra symulacyjna, w której każdy jest międzygalaktycznym imperatorem, który przez różne strategie i przedsięwzięcia zwiększa strefy swoich wpływów. Tysiące jeśli już nie miliony osób gra na raz ze sobą lub przeciw sobie za pomocą najzwyklejszej przeglądarki internetowej. Rozpoczynasz z tylko jednym nierozwiniętym światem, który rozbudujesz do silnego imperium, mogącego bronić, twoje ciężko zdobyte kolonie. Stwarzasz cala infrastrukturę ekonomiczną i militarną, którą wykorzystujesz w następnych wielkich technicznych osiągnięciach. Wypowiadasz wojny innym imperiom, ponieważ musisz walczyć z innymi graczami by zdobywać surowce. Negocjujesz z innymi władcami, w celu utworzenia sojuszu lub handlujesz, aby zdobyć najpotrzebniejsze surowce. Następnie budujesz flotę i narzucasz swoja wole na cale uniwersum.  Na 
pierwszy rzut oka gra wcale nie wydaje się atrakcyjna, ale już po kilku dniach tak wciąga, że nie śpi się po nocach, skanuje, atakuje w godzinach w których nikt normalny się z łóżka nie podnosi. Najgorszym słowem o jakim można było przeczytać to, że dostałeś bana, lub któryś z najbliższych współpracowników został zbanowany, czyli jego konto zostało zablokowane jak na tydzień to ok, ale zdarzały się bany dożywotnie. Bawiłem się na swoim kiepskim koncie na U10 i w pewnym momencie poznałem kolesia z sojuszu Mordeth. Bardzo mi się spodobała atmosfera gry z zawodowcami, tylko nie nacieszyłem się nią długo, bo wtedy nie wiedziałem, że nie wolno mieć dwóch kont z jednego kompa na tym samym uni. Wiec zostałem zbanowany za multikonto i musiałem się pożegnać z U10. Powstawało wtedy U29 wiec założyłem tam konto i zacząłem je budować, szybko się wybijałem w statystykach i bez problemów dostałem się do TOP 100 najlepszych graczy z U29. Oczywiście brakowało mi dużo doświadczenia, poznałem wtedy Renegata, Daniela z Katowic <obecnie wyjechał do Anglii> który codziennie mnie szkolił, nauczył polować, budować, co w jakiej kolejności by się wybić itd. Zawdzięczam mu wszystkie moje późniejsze osiągnięcia. Renegat był moim ogamowym Mentorem. Po pewnym czasie tak obrosłem w piórka, że stałem się nieostrożny, atakowałem wszystko co się rusza :) <i na drzewo nie ucieka :D> Skanowałem cala okolice i po kolei napadałem na coraz to bardziej odlegle planety od mojej planety matki. Zacząłem zaczepiać sojusz Górale. Napadłem bodajże dwóch z nich, a oni jak to w sojuszu przystało postarali się by mnie utemperować. Napisali prośbę bo gościa który miał planetę miedzy nami by mnie upolował. A ja naiwny nigdy go nie skanowałem, by nie zwracać na siebie uwagi i by przypadkiem nie chciał mnie odwiedzić na mojej planetce. Pewnego wrześniowego popołudnia zrobiłem skan na jakimś lolku z Górali, jest flotka i surowce, wiec poleciałem na niego głównym trzonem mojej floty, 70% tego co posiadałem. Moglem się domyśleć, że coś jest nie tak bo atakowany gość siedział przy kompie i się nie stresował, jak to zawsze bywa przy atakach. Zawsze ktoś do Ciebie pisze, byś zawrócił, przeprasza nie wiadomo za co, obiecuje wszystko co tylko sobie zażyczysz :) Mimo wszystko nie zawróciłem chociaż chciałem to zrobić, a 
wtedy nieświadomie bym ocalił swoją skórę. Atak nastąpił zgodnie z obliczeniami i nie rozwaliłem mu nic, bo zdołał podnieść swoją flotę wraz z surowcami. Jedyne co mu zniszczyłem to satelity słoneczne. Jakże było dla mnie szokiem gdy zobaczyłem ze delikwent dużo ode mnie silniejszy leci mnie zniszczyć. Dał mi 4 sekundy na podniesienie floty, co jest fizyczna niemożliwością. Chociaż w późniejszych miesiącach jeden kozak tego dokonał. Do ataku miałem godzinę. To była najdłuższa godzina życia i wpatrywałem się ciągle w ten czerwony napis informujący o atakującej mnie flocie. Byłem tak upierdliwy, że Brigitte i Gerw poszli do Mańka, sąsiada, aby mnie nie słuchać i do dziś dnia się ze mnie śmieją. Trenowałem sto razy podnoszenie floty w czasie ekspresowym, ale stres był tak wielki, że trzeba było się rozluźnić. Co mogło być najlepszym rozluźniaczem, w domu było tylko Bordeaux. Tak się tym Bordeaux rozluźniłem, że straciłem precyzję w skoordynowaniu ruchów myszką i 3 miesiące pracy i nieprzespanych nocy znikło w przeciągu jednej sekundy. Kolejnym ciosem był ban za wulgaryzm. Otóż tym strasznym wulgaryzmem było słowo `gówno` I takim oto sposobem dostałem bana na 24 godziny bez urlopu. Czyli każdy kto miał ochotę mógł mnie atakować a ja nie miałem możliwości obrony. Jak się zalogowałem po 24 godzinach, już nie było co odbudowywać. Załamany i straumowany oddałem konto pierwszemu lepszemu agresorowi. Od tamtej pory najpierw czytam regulamin gry, a potem gram :p. Do tego stopnia, że mieliśmy pełno luk w regulaminie, które wykorzystywaliśmy do swoich celów. Polak potrafi :) Prowadziłem Renegatowi dwie farmy. Konta dobrze rozbudowane, bez żadnej floty oprócz transporterów i jeden raz na dobę zwoziłem towar w wszystkich kolonii na jedna umówioną planetę i on ja atakował na trzy razy. W ten sposób miał trzy razy większe zyski niż wszyscy grający normalnie. Takim sposobem, Renegat wbił się szybko do top 10. Niestety po kilku miesiącach ten proceder został ujęty w regulaminie i Daniel dostał bana na 30 lat. Czyli dożywotniego, bo wg przepisów po 30 dniach konto jest kasowane. Uni 32 na którym odniosłem największy sukces powstało pod koniec września 2005 roku. Już pierwszego dnia istnienia uni założyliśmy z Bułą <Tomkiem z Dąbrowy Tarnowskiej> sojusz Mordeth. Taki sam z tym samym logo, który istniał na U10. Sojusz zapełnił się bardzo szybko różnymi graczami. Zmuszeni byliśmy otworzyć akademie, tzn sojusz zapasowy dla słabszych agresorów. Napływ w dalszym ciągu był tak duży, że po akademii powstały jeszcze koszary. W pewnym momencie W sojuszach Mordeth było 130 graczy. 30 w głównym i po 50 w akademii i koszarach. Przez cały czas gdy grałem na U32 udawało się utrzymać sojusz, przez długi czas na 1 miejscu i jak kończyłem przygodę z ogame, sojusz był cały czas w TOP 3 sojuszy.Moim największym osiągnięciem było dostanie się do TOP 3, było tylko dwóch gości, którzy mieli mocniejsze floty od mojej, ale i tak nie byłoby sensu się atakować, gdyż straty byłyby ogromne dla obu stron i atakujący jak i broniący spadliby za dużo w statystykach. Później potrzeba tygodni, jeśli nie miesięcy by wrócić na szczyt. Atmosfera była super, sojusz trwa do dziś, cały czas ciągnie go Mdrewnik z tego co ostatnio słyszałem. Byliśmy tak aktywni, żeby nie użyć słowa fanatyczni, że na naszym forum przez około rok napisaliśmy ponad 20.000 postów, przez co nasze forum 
Ogamowe było największe w Polsce, na tamten czas. Dzisiaj jak sobie pomyślę, na ile się człowiek poświęcał. Szok, żeby zrobić 1 udany atak i wstawić go w ST - Starciach Tytanów, potrzeba było koordynacji kilku osób, po pierwsze skany mógł robić tylko słaby zawodnik, bo skan ode mnie, wzbudzał alarm i wszyscy uciekali gdzie pieprz rośnie, jeśli ofiara poszła spać i zostawiła flotę bez opieki, trzeba było go skasować. Z rozbitej floty zostawał złom, który zebrany przerabiało się na nowe okręty. Problemem było to, że statki do zbierania złomu latały 2x wolniej, więc trzeba było je wysłać np o 2h00 w nocy, a główną flotę 2 do 3 godzin później, po mnie w ciągu kilku, kilkunastu sekund musiały wpaść recyklery do zbioru złomu. Trzeba było wyliczyć ile recków jest potrzebnych. Czasem ich nie starczało, więc trzeba było pożyczać. Zaraz po mnie wpadał najczęściej 2 słabszy gracz i kosił pozostałości z niedobitej floty, ok. 30%. Przed samym atakiem wszyscy musieli być przed kompami, żeby się nie okazało, że to pozostawienie floty to przypadek czy podpucha.Na minutę przed atakiem jest skan i ostateczna decyzja, atakować czy zawracać. Zawracać było bardzo kosztowne bo paliwo - deuter - był bardzo drogi. Tak oto trzeba wstać 3x w ciągu nocy. Synchronizacja co do sekundy, opisy na GG i najczęściej przez telefon :) To były wariackie czasy. Potem na godzinkę do łóżka i o 7h00 pobudka do pracy :D Na pierwszy rzut oka, to żadna wciągająca gra, same cyferki i obliczenia, ale uwaga, ja jestem z matmy noga, a wciągnęło mnie tak, że poświęciłem cały rok życia na Ogame i wcale nie trzeba kochać matematyki. Chyba każdy miał w życiu okres, w którym jakaś gra okradała go z czasu tak bardzo, że zaczęły się konflikty w rodzinie :) Mylę się? :)  

Perski kotek

Kubuś Mątewka, ze swoją panią, pewnego pięknego lata, mianowicie roku pańskiego 2004, postanowili pojechać do Polski z kotkiem. Wyjazd był niesamowicie ważny gdyż mama Kubusia hajtała się ponownie i zależało jej by dzieci na tym ślubie były obecne. Kotek, pers, biedaczek był w podeszłym wieku chory na chorobę wieńcową i gdy temperatura przekraczała 20 stopni Celsjusza, chrychał jak stary dziad. Kupili bilety na autobus i ruszyli z Concorde. W drodze jednak kotek dostał zadyszki i chrychawki. Pełni poświęcenia opiekunowie postanowili nie kontynuować podróży do ojczyzny i wysiedli na autostradzie, na stacji carfoura na 122 kilometrze od Paryża. Biorąc pod uwagę, że razem mieli do pokonania około 1500 km, kotek wyciął im nie lada numer na początku trasy. Zadzwoniła do mnie Ewa, Kubusiowa kobieta :) z prośbą o pomoc w ratowaniu życia kotka, mianowicie, by ich zawieźć osobówka do Polandu. Ok, byłem wolny, przede mną cały weekend, czemu nie? Więc wsiadłem w swojego do połowy szarego Golfa 2-kę <bo właścicielem drugiej połowy był Soldares, który mnie potem mało nie ukrzyżował za podróż bez jego wiedzy>, który przy odpalaniu zadymiał całą dzielnicę na niebiesko. I poprułem na 122 kilometr na wcześniej wyznaczoną mi stację. Zastałem tam wakacjowiczów - autostopowiczów, no i kotka, który już miał się dużo lepiej i nie zgłaszał charczeniem sprzeciwu do dalszej podróży. Przed granicą zaczęła się spazma. Kot dostał klaustrofobii i zaczął się dusić, być może od temperatury bo przekraczała magiczną temperaturę 20 stopni Celsjusza. Z taką oto niepewnością przekroczyliśmy granicę Francusko - Belgijską. Kotek jednak się zbiesił, postanowił pokrzyżować nasze plany. Tak wywalił jęzor, że sam nie wiedziałem, że tyle języka może wyciągnąć taki mały kotek. Po czym zaczął tak głośno charczeć, że zagłuszał mi pracę silnika. Ewa - trauma, Kubuś - spazma, ja - szok. Co teraz będzie? Kontynuacja? Powrót? Pogrzeb? Ewa krzyczy, 'Zawracaj! Nie ważne są koszty!' Kubek potwierdził. No to po 100 kilosach od przekroczenia granicy, nawrotka. Wracając robiliśmy postoje, dotleniając futrzaka, według mnie cierpiał na chorobę lokomocyjną. Ciekawe czy aviomarin by mu nie pomógł? :) Wracaliśmy w stronę granicy i jak zawsze by ją ominąć, a raczej Żandarmów wiecznie tam stojących, zjechaliśmy do miejscowości Dour przed samą granicą, by wyskoczyć w Quevrain już po stronie Francuskiej. W Dour akurat był Janek, który pracował jako dekarz u Turka Erola, handlarza samochodami. Janek, znajomy z Kolonii, koniecznie potrzebował dostać się do Paryża. Zatrzymaliśmy się u niego na kawę. Kuba jak zwykle 
posłodził 6 kostek cukru, i jak zwykle kawa nie była dla niego dość słodka. Jak byliśmy poprzednio u Janka z Kubusiem i Soldaresem, Janek pyta zszokowany: 'Ile ty słodzisz?' 'Bo ja lubię słodką' Odparł Kuba, a Soldares zgryźliwie 'Może jeszcze wiaderko mleczka?' :). Janek najpierw wystosował do mnie pytanie, czy może się z nami zabrać. Mówię 'Stary, nie ma sprawy, tylko nie pytaj mnie, bo ja tu jestem wynajęty, ja bym Cię wziął bez zastanowienia. Pytaj Kubę'. Pyta Kubusia, a Kubuś odesłał go do szefowej i ku swemu ogromnemu zdziwieniu dowiedział się, że kategorycznie nie może z nami wracać, bo kotek nie będzie miał miejsca, a i tak o mały włos się nam nie przekręcił. Janek już nie wiedział co robić, jak z nią gadać, jak prosić. Pociąg miał dopiero nazajutrz i to po południu. Podszedł do mnie i mówi 'Daj mi tego kota!' i zrobił gest rozciągający mu kręgosłup do 70 cm za kark i ogon. '... powiemy, że właśnie zdechł :)' 'Czyś ty zwariował??' mówię 'Ja przez tego kotka jadę już 300 kilosów, a ty chcesz go przyłatwić?' Ewa nawet nie wie, że mu wtedy życie uratowałem, ale chyba coś przeczuła, bo jakimś cudem pozwoliła Jankowi jechać z nami. Wracając, kotek uskuteczniał sobie spacery po wszystkich, czując się znacznie lepiej. Był to po prostu francuski kotek, którego nie wolno wywozić z terenu Francji :) Dowiedziałem się niedawno, że kotek już zakończył swój ziemski bieg ... dawałem mu dwa tygodnie, lekarz podobno też, przeżył trzy lata. Silny był persik.