Młody, ile on przeżył :) |
Najczęściej
jednak,
właśnie
mnie oskarżano jako największego
prowodyra
i krzywdziciela
rodzeństwa. Pamiętam jak raz za karę musiałem opiekować się
małolatem. Miałem niecałe siedem lat, a młody jeszcze nie
chodził, leżał w wózku i non stop kwiczał i kwękał co
mnie doprowadzało do szału. Całe moje nerwy potęgowali wszyscy
kumple i kumpelki którzy bawili się na drabinkach, w
chowanego i w ogóle. Wołali mnie co chwila, a ja nic nie
mogłem zrobić bo z tym wielkim wózkiem nie mogłem zjechać
z asfaltowego chodnika i musiałem być w zasięgu głosu mamy.
Mieszkaliśmy wtedy w bloku 40e pod 4-ką, czyli na parterze. Mamuśka
wyglądała co i rusz, sprawdzić czy najmłodszy jest jeszcze przeze
mnie nie uszkodzony. Paweł zaczął jak zwykle skomleć, więc
zacząłem go bujać przód - tył jak to się zawsze robiło z
tymi ogromnymi komunistycznymi wózkami na chromowanych
szprychowych felgach. Im mocniej go bujałem ten darł się głośniej,
w ogóle nie szło go uspokoić. Wpadłem zatem na genialny
pomysł. Po co mam go bujać przód - tył, skoro mogę w lewo
i prawo. Na początku zaczął się kołysać i już po chwili obijał
się od lewej burty do prawej i co ciekawe przestał skrzeczeć. W
którymś momencie Paweł usiadł, nie potrafiłem już
zapanować nad rozbujanym 'chariotem' i młody wypadł na jedną
stronę głową na dół. Poleciał i pociągnął za sobą
cały swój dobytek, pieluchy, kocyk, jakąś czapeczkę. Jak
się zderzył z ziemią wtedy dopiero zaczął się drzeć. Pech
chciał, że nie zdążyłem go nawet wrzucić s powrotem do wózka,
bo mamuśka była akurat w dużym pokoju i przez otwarte okno zaraz
zobaczyła katapultowane przeze mnie dziecko. Zanim młody rozpoczął
drugi z wielu wrzasków, mamuśka już była przed blokiem,
zdążyła mnie zlać i wsadziła bąbla do wózka. Ja za
chwilę usłyszałem całą litanię co jest od tej chwili zakazane
przez kilka kolejnych dni. Nie pamiętam już jaką karę miałem,
ale tego dnia już na dwór nie wyszedłem i nie mogłem
oglądać telewizji. A żeby się nie nudzić musiałem za karę
obierać ziemniaki, zmywać gary i wynosić śmieci. Minęło prawie
dwadzieścia lat i dopiero teraz bez oporów wykonuję te
zajęcia. Nie było dla mnie wcześniej większej kary niż
wymienione trzy przywileje, które znienawidziłem najbardziej
na świecie jako dzieciak. Jak Paweł zaczął już chodzić to z
Anką uczyliśmy go biegać. Dostawaliśmy ataku śmiechu jak
trzymając go, ja z jednej i Anka z drugiej biegliśmy najszybciej
mogliśmy, a ten biedaczek tak szybko przebierał nóżkami, że
w końcu nie dawał rady i się wywalał. Tylko my go nie
puszczaliśmy. Biegliśmy dalej, a on się ciągnął po dywanie, jak
trafiony kowboj w westernie :) Do dziś Gerw ma znamię na
przedramieniu i ramieniu. Zapytajcie go skąd to ma, powinien
odpowiedzieć 'Rafał się mną bawił' :) Nie mieliśmy nigdy
szczęścia do szyby w drzwiach od kuchni, regularnie co jakiś czas
ją kasowaliśmy i za każdym razem wieszaliśmy coś na drzwi. Albo
narzutę, albo koc, a mama zawsze w ciągu jednej sekundy wiedziała,
że zbiliśmy szybę, pytała tylko 'Czyja to sprawka?' Raz
rzucaliśmy się jabłkami, które pięknie się rozpryskiwały
po całym domu, niczym granaty zaczepne. Po wojnie wszystko
wyczyściliśmy bardzo dokładnie, mama wchodzi i od razu mówi
'Co robi jabłko na ścianie?' Nic się nie dało przed nią ukryć,
to zapewne dlatego, że we wszystkim co robi jest bardzo dokładna,
jak na przykład sprząta to tak by wszystkie roztocza zabić, a
staruszek wprowadzał równowagę do domu. Mianowicie,
bałaganił, rozwalał, jak gdzieś wychodził to się pięć razy po
coś wracał. Nie zdziwi zatem nikogo stwierdzenie, że z Gerwem mamy
po rodzicach, pedantyczną dokładność przeplataną z totalnym
bałaganiarstwem. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz