czwartek, 16 lutego 2012

Bobas


Młody, ile on przeżył :)
      Najczęściej jednak, właśnie mnie oskarżano jako największego prowodyra i krzywdziciela rodzeństwa. Pamiętam jak raz za karę musiałem opiekować się małolatem. Miałem niecałe siedem lat, a młody jeszcze nie chodził, leżał w wózku i non stop kwiczał i kwękał co mnie doprowadzało do szału. Całe moje nerwy potęgowali wszyscy kumple i kumpelki którzy bawili się na drabinkach, w chowanego i w ogóle. Wołali mnie co chwila, a ja nic nie mogłem zrobić bo z tym wielkim wózkiem nie mogłem zjechać z asfaltowego chodnika i musiałem być w zasięgu głosu mamy. Mieszkaliśmy wtedy w bloku 40e pod 4-ką, czyli na parterze. Mamuśka wyglądała co i rusz, sprawdzić czy najmłodszy jest jeszcze przeze mnie nie uszkodzony. Paweł zaczął jak zwykle skomleć, więc zacząłem go bujać przód - tył jak to się zawsze robiło z tymi ogromnymi komunistycznymi wózkami na chromowanych szprychowych felgach. Im mocniej go bujałem ten darł się głośniej, w ogóle nie szło go uspokoić. Wpadłem zatem na genialny pomysł. Po co mam go bujać przód - tył, skoro mogę w lewo i prawo. Na początku zaczął się kołysać i już po chwili obijał się od lewej burty do prawej i co ciekawe przestał skrzeczeć. W którymś momencie Paweł usiadł, nie potrafiłem już zapanować nad rozbujanym 'chariotem' i młody wypadł na jedną stronę głową na dół. Poleciał i pociągnął za sobą cały swój dobytek, pieluchy, kocyk, jakąś czapeczkę. Jak się zderzył z ziemią wtedy dopiero zaczął się drzeć. Pech chciał, że nie zdążyłem go nawet wrzucić s powrotem do wózka, bo mamuśka była akurat w dużym pokoju i przez otwarte okno zaraz zobaczyła katapultowane przeze mnie dziecko. Zanim młody rozpoczął drugi z wielu wrzasków, mamuśka już była przed blokiem, zdążyła mnie zlać i wsadziła bąbla do wózka. Ja za chwilę usłyszałem całą litanię co jest od tej chwili zakazane przez kilka kolejnych dni. Nie pamiętam już jaką karę miałem, ale tego dnia już na dwór nie wyszedłem i nie mogłem oglądać telewizji. A żeby się nie nudzić musiałem za karę obierać ziemniaki, zmywać gary i wynosić śmieci. Minęło prawie dwadzieścia lat i dopiero teraz bez oporów wykonuję te zajęcia. Nie było dla mnie wcześniej większej kary niż wymienione trzy przywileje, które znienawidziłem najbardziej na świecie jako dzieciak. Jak Paweł zaczął już chodzić to z Anką uczyliśmy go biegać. Dostawaliśmy ataku śmiechu jak trzymając go, ja z jednej i Anka z drugiej biegliśmy najszybciej mogliśmy, a ten biedaczek tak szybko przebierał nóżkami, że w końcu nie dawał rady i się wywalał. Tylko my go nie puszczaliśmy. Biegliśmy dalej, a on się ciągnął po dywanie, jak trafiony kowboj w westernie :) Do dziś Gerw ma znamię na przedramieniu i ramieniu. Zapytajcie go skąd to ma, powinien odpowiedzieć 'Rafał się mną bawił' :) Nie mieliśmy nigdy szczęścia do szyby w drzwiach od kuchni, regularnie co jakiś czas ją kasowaliśmy i za każdym razem wieszaliśmy coś na drzwi. Albo narzutę, albo koc, a mama zawsze w ciągu jednej sekundy wiedziała, że zbiliśmy szybę, pytała tylko 'Czyja to sprawka?' Raz rzucaliśmy się jabłkami, które pięknie się rozpryskiwały po całym domu, niczym granaty zaczepne. Po wojnie wszystko wyczyściliśmy bardzo dokładnie, mama wchodzi i od razu mówi 'Co robi jabłko na ścianie?' Nic się nie dało przed nią ukryć, to zapewne dlatego, że we wszystkim co robi jest bardzo dokładna, jak na przykład sprząta to tak by wszystkie roztocza zabić, a staruszek wprowadzał równowagę do domu. Mianowicie, bałaganił, rozwalał, jak gdzieś wychodził to się pięć razy po coś wracał. Nie zdziwi zatem nikogo stwierdzenie, że z Gerwem mamy po rodzicach, pedantyczną dokładność przeplataną z totalnym bałaganiarstwem. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz