czwartek, 16 lutego 2012

Cobra i Filut


'Kredki' były najlepsze :)
Cała nasza paczka osiedlowa zebrała się około `88 roku. Pewnego wieczoru zapuściliśmy się z Anką, Pawłem i Filutem, na drugą stronę osiedla. To było tylko trzy bloki dalej, ale wcześniej kręciliśmy się tylko blisko naszego bloku. Stanęliśmy przed jedną klatką koło garaży i się wygłupialiśmy. Jakiś chłopak wołał do nas z trzeciego piętra 'Chcecie coś zobaczyć?' I rzucił nam coś podpalonego. Spadło blisko nas. Przykucnęliśmy w kółeczku koło jakiejś dziwnego - podłużnego jak długopis - przedmiotu, który dziwnie dymił. Nachyliliśmy się razem i w tym momencie to 'coś' z ogromną jak dla nas siłą eksplodowało. Błysk nas oślepił, a huk ogłuszył. Wszyscy padliśmy na plecy i zaczęliśmy drzeć się. Bardziej ze strachu, bo po poza przytępionym wzrokiem i słuchem nic nas nie bolało. Leżeliśmy tak otumanieni a ten koleś na górze tak się zalewał ze śmiechu, jakby miał zaraz pęknąć. W tak drastyczny sposób zapoznałem się z 'kredkami' <petardami wielkości kredek> i Marcinem na którego wszyscy mówili Cobra. Od tamtej pory wszędzie łaziliśmy razem. My poznaliśmy kumpli Cobry, a on naszych i wszystkie kolejne numery robiliśmy razem. Pamiętam jak kupiłem sobie pierwszą petardę. Trzy razy mniejszą od 'kredki', podpaliłem i spalił mi się w niej prawie cały ląd a nie wybuchła. Więc zacząłem podpalać końcówkę, która tak szybko się spaliła, że nie zdążyłem jej wyrzucić i eksplodowała mi w ręku. Przez dwie godziny nie mogłem ruszać palcami i bałem się wracać do domu bo za zabawę 'bombami' jeszcze bym od matki oberwał. Całe szczęście, że mi kredka w łapach nie wybuchła, bo jakiegoś palucha jeszcze by mi urwało, a jak tu kawały robić bez palca. Bardzo często bawiliśmy się całą osiedlową brygadą w 'ośmiornicę' latarkami po lesie. Potrzebne były co najmniej trzy latarki, z 15 osób i las. Oczywiście musiało być ciemno na dworze. Las zaczynał się tuż koło naszych bloków. Z klatki schodowej do lasu miałem 4 metry i ciągnął się na 200 metrów wgłąb i na jakiś kilometr w poprzek. Koło bloku 40e stał domek z pospawanych rur. Ciężki był, ale nie na tyle by go przewrócić do góry nogami w sześć osób i zrobić z niego 'koniki' do bujania się. Rodzice zawsze darli się za to na nas. Że się niby mogliśmy pozabijać :) Ganiać się po lesie, jak było widno, to nic ciekawego, ale w nocy ... extra. Nigdy nie wiesz gdzie uciekać, nie widzisz gdzie biegniesz, ani na co lub na kogo wpadniesz. Jako dzieci mieliśmy mało bezpiecznych gier i zabaw. Wyznaczyliśmy sobie granicę za które nie uciekamy. Ganiający miał ze sobą latarki, wychodził pod latarnie i liczył jak zawsze do 100. Potem rozpoczynał polowanie. Gdy złapał pierwszą kalekę, dalej ganiali razem za nami. Trzeba było być niesamowicie cicho. Nauczyć się skradać, łazić co ciemku po drzewach i nie dać się zobaczyć na tle latarni, bo tak najczęściej robili. Chowali się gdzieś w środku lasu i atakowali z kilku stron na raz lecąc z wrzaskiem na upatrzoną zwierzynę. Mogliśmy tak biegać do rana. Byliśmy najstarsi z Cobrą, Filutem i Siemionem, łapali nas zawsze na końcu. Dopiero krzyki naszych rodziców, po kolei każdego wzywały po imionach i niestety trzeba było iść do domu. Pewnej nocy znudziła nam się już ośmiornica i wpadliśmy na pomysł by rzucać z lasu w samochody. Od strony szczeniaka była to wyśmienita zabawa, ale jak oberwałem w ostatnie wakacje kamulcem w przednią szybę na ulicy Reymonta bardzo mnie to zdenerwowało. Fartem się nie zbiła. Zatrzymałem się, ale szczeniactwo zwiało. Dwa dni później jechał tamtędy mój szwagier Karol z jakimś miejscowym marginesem. Zarobili kamieniem, wyskoczyli z fury i złapali dwóch z nich. Tak ich zlali, że przyjechali glinicjanci. Od tamtej pory już nikt nie rzuca. My mieliśmy farta, że na Batorego nikt się nie zatrzymał by nas ścigać. Otóż owej nocy poszliśmy koło domu pani Hani, przedszkolanki. Jej domek stał za osiedlem przy naszym lesie. Mąż pani Hani miał na tamte czasy wypasioną białą syrenkę. Każdy zbierał co znalazł na ziemi, szyszki, patyki i kamienie. Było nas z dwadzieścioro. Przyczailiśmy się blisko domu schowani za jałowcami. Akurat pani Hania z mężem gdzieś wyjeżdżali.  
Gdy syrenka była na naszej wysokości krzyknąłem 'ognia'. Rozstrzelaliśmy wtedy tą syrenkę. Zatrzymała się natychmiast, a my cwaniaczki nawet nie uciekliśmy daleko. Niby po co, znaliśmy prawie każde drzewo w lesie i było tu całkowicie ciemno.  Kierowca szybko podszedł do kufra i wyjął latarkę. Tylko, że to nie była latarka, to był jakiś wojskowy szperacz. Promień światła oświetlał cały las aż do siatki szpitala 200 metrów dalej. W oka mgnieniu rzuciliśmy się do ucieczki. Każdy w swoją stronę. W kilku uciekaliśmy wgłąb lasu reszta biegła na teren szpitala lub w stronę ulicy. Z kilometr dalej zatrzymaliśmy się. Było nas tylko trzech, ja Filut i Cobra. Widzieliśmy, że gość ze szperaczem kogoś złapał. Tylko kogo? Miałem nadzieję, że nie Pawła, chociaż on najwolniej biegał, mógł mieć wtedy z 6 lat. Polecieliśmy w stronę szpitala. Przy dziurze w siatce znaleźliśmy jeszcze Niuńka i Bolana. Chłopaki tak szybko zwiewali, że stracili orientację gdzie kończy się nasz las, a zaczyna ogrodzony siatką teren szpitala. Wpadli z całym pędem na siatkę. Bolan miał ślady kratki na twarzy. Śmialiśmy się z tego przez całe tygodnie potem. Dalej przy ulicy odnaleźli się Tomek, moja siostra Anka z drugą Anką <która kilka lat później miała ze mną wypadek> udając, że sobie niewinnie spacerują po chodniku. Tak się towarzystwo rozbiegło, że więcej już nikogo tego wieczora nie znaleźliśmy. Wtedy mi powiedzieli, że złapał Pawła. Widzieliśmy z lasu jak facet prowadzi 'gluta' do mamy na skargę. Już czułem pasy jakie dostane tego wieczora. Już jako małolaty nauczyliśmy się w mistrzowski sposób wciskać kit. Nie było z nami Mańka, takiej osiedlowej ofiary. Powiedzieliśmy mamie, że to nie my, że to Maniek i pokazaliśmy gdzie mieszka. Mamuśka poszła przeprosić panią Hanie i jej męża, następnie wszyscy poszli do matki Mańka. Maniek tak jak ja, zawsze miał coś na sumieniu. Więc gdy wrócił i dostał lanie, nie było dla niego większą różnicą za co :) a nam się wtedy nie źle upiekło. W końcu lepiej jak ktoś za ciebie oberwie, nieprawda? :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz