'Kredki' były najlepsze :) |
Cała nasza paczka
osiedlowa zebrała się około `88 roku. Pewnego wieczoru
zapuściliśmy się z Anką, Pawłem i Filutem, na drugą stronę
osiedla. To było tylko trzy bloki dalej, ale wcześniej kręciliśmy
się tylko blisko naszego bloku. Stanęliśmy przed jedną klatką
koło garaży i się wygłupialiśmy. Jakiś chłopak wołał do nas
z trzeciego piętra 'Chcecie coś zobaczyć?' I rzucił nam coś
podpalonego. Spadło blisko nas. Przykucnęliśmy w kółeczku
koło jakiejś dziwnego - podłużnego jak długopis - przedmiotu,
który dziwnie dymił. Nachyliliśmy się razem i w tym
momencie to 'coś' z ogromną jak dla nas siłą eksplodowało. Błysk
nas oślepił, a huk ogłuszył. Wszyscy padliśmy na plecy i
zaczęliśmy drzeć się. Bardziej ze strachu, bo po poza
przytępionym wzrokiem i słuchem nic nas nie bolało. Leżeliśmy
tak otumanieni a ten koleś na górze tak się zalewał ze
śmiechu, jakby miał zaraz pęknąć. W tak drastyczny sposób
zapoznałem się z 'kredkami' <petardami wielkości kredek> i
Marcinem na którego wszyscy mówili Cobra. Od tamtej
pory wszędzie łaziliśmy razem. My poznaliśmy kumpli Cobry, a on
naszych i wszystkie kolejne numery robiliśmy razem. Pamiętam jak
kupiłem sobie pierwszą petardę. Trzy razy mniejszą od 'kredki',
podpaliłem i spalił mi się w niej prawie cały ląd a nie
wybuchła. Więc zacząłem podpalać końcówkę, która
tak szybko się spaliła, że nie zdążyłem jej wyrzucić i
eksplodowała mi w ręku. Przez dwie godziny nie mogłem ruszać
palcami i bałem się wracać do domu bo za zabawę 'bombami' jeszcze
bym od matki oberwał. Całe szczęście, że mi kredka w łapach nie
wybuchła, bo jakiegoś palucha jeszcze by mi urwało, a jak tu
kawały robić bez palca. Bardzo często bawiliśmy się całą
osiedlową brygadą w 'ośmiornicę' latarkami po lesie. Potrzebne
były co najmniej trzy latarki, z 15 osób i las. Oczywiście
musiało być ciemno na dworze. Las zaczynał się tuż koło naszych
bloków. Z klatki schodowej do lasu miałem 4 metry i ciągnął
się na 200 metrów wgłąb i na jakiś kilometr w poprzek.
Koło bloku 40e stał domek z pospawanych rur. Ciężki był, ale nie
na tyle by go przewrócić do góry nogami w sześć osób
i zrobić z niego 'koniki' do bujania się. Rodzice zawsze darli się
za to na nas. Że się niby mogliśmy pozabijać :) Ganiać się po
lesie, jak było widno, to nic ciekawego, ale w nocy ... extra. Nigdy
nie wiesz gdzie uciekać, nie widzisz gdzie biegniesz, ani na co lub
na kogo wpadniesz. Jako dzieci mieliśmy mało bezpiecznych gier i
zabaw. Wyznaczyliśmy sobie granicę za które nie uciekamy.
Ganiający miał ze sobą latarki, wychodził pod latarnie i liczył
jak zawsze do 100. Potem rozpoczynał polowanie. Gdy złapał
pierwszą kalekę, dalej ganiali razem za nami. Trzeba było być
niesamowicie cicho. Nauczyć się skradać, łazić co ciemku po
drzewach i nie dać się zobaczyć na tle latarni, bo tak najczęściej
robili. Chowali się gdzieś w środku lasu i atakowali z kilku stron
na raz lecąc z wrzaskiem na upatrzoną zwierzynę. Mogliśmy tak
biegać do rana. Byliśmy najstarsi z Cobrą, Filutem i Siemionem,
łapali nas zawsze na końcu. Dopiero krzyki naszych rodziców,
po kolei każdego wzywały po imionach i niestety trzeba było iść
do domu. Pewnej nocy znudziła nam się już ośmiornica i wpadliśmy
na pomysł by rzucać z lasu w samochody. Od strony szczeniaka była
to wyśmienita zabawa, ale jak oberwałem w ostatnie wakacje kamulcem
w przednią szybę na ulicy Reymonta bardzo mnie to zdenerwowało.
Fartem się nie zbiła. Zatrzymałem się, ale szczeniactwo zwiało.
Dwa dni później jechał tamtędy mój szwagier Karol z
jakimś miejscowym marginesem. Zarobili kamieniem, wyskoczyli z fury
i złapali dwóch z nich. Tak ich zlali, że przyjechali
glinicjanci. Od tamtej pory już nikt nie rzuca. My mieliśmy farta,
że na Batorego nikt się nie zatrzymał by nas ścigać. Otóż
owej nocy poszliśmy koło domu pani Hani, przedszkolanki. Jej domek
stał za osiedlem przy naszym lesie. Mąż pani Hani miał na tamte
czasy wypasioną białą syrenkę. Każdy zbierał co znalazł na
ziemi, szyszki, patyki i kamienie. Było nas z dwadzieścioro.
Przyczailiśmy się blisko domu schowani za jałowcami. Akurat pani
Hania z mężem gdzieś wyjeżdżali.
Gdy syrenka była na naszej
wysokości krzyknąłem 'ognia'. Rozstrzelaliśmy wtedy tą syrenkę.
Zatrzymała się natychmiast, a my cwaniaczki nawet nie uciekliśmy
daleko. Niby po co, znaliśmy prawie każde drzewo w lesie i było tu
całkowicie ciemno. Kierowca szybko podszedł do kufra i wyjął
latarkę. Tylko, że to nie była latarka, to był jakiś wojskowy
szperacz. Promień światła oświetlał cały las aż do siatki
szpitala 200 metrów dalej. W oka mgnieniu rzuciliśmy się do
ucieczki. Każdy w swoją stronę. W kilku uciekaliśmy wgłąb lasu
reszta biegła na teren szpitala lub w stronę ulicy. Z kilometr
dalej zatrzymaliśmy się. Było nas tylko trzech, ja Filut i Cobra.
Widzieliśmy, że gość ze szperaczem kogoś złapał. Tylko kogo?
Miałem nadzieję, że nie Pawła, chociaż on najwolniej biegał,
mógł mieć wtedy z 6 lat. Polecieliśmy w stronę szpitala.
Przy dziurze w siatce znaleźliśmy jeszcze Niuńka i Bolana.
Chłopaki tak szybko zwiewali, że stracili orientację gdzie kończy
się nasz las, a zaczyna ogrodzony siatką teren szpitala. Wpadli z
całym pędem na siatkę. Bolan miał ślady kratki na twarzy.
Śmialiśmy się z tego przez całe tygodnie potem. Dalej przy ulicy
odnaleźli się Tomek, moja siostra Anka z drugą Anką <która
kilka lat później miała ze mną wypadek> udając, że
sobie niewinnie spacerują po chodniku. Tak się towarzystwo
rozbiegło, że więcej już nikogo tego wieczora nie znaleźliśmy.
Wtedy mi powiedzieli, że złapał Pawła. Widzieliśmy z lasu jak
facet prowadzi 'gluta' do mamy na skargę. Już czułem pasy jakie
dostane tego wieczora. Już jako małolaty nauczyliśmy się w
mistrzowski sposób wciskać kit. Nie było z nami Mańka,
takiej osiedlowej ofiary. Powiedzieliśmy mamie, że to nie my, że
to Maniek i pokazaliśmy gdzie mieszka. Mamuśka poszła przeprosić
panią Hanie i jej męża, następnie wszyscy poszli do matki Mańka.
Maniek tak jak ja, zawsze miał coś na sumieniu. Więc gdy wrócił
i dostał lanie, nie było dla niego większą różnicą za co
:) a nam się wtedy nie źle upiekło. W końcu lepiej jak ktoś za
ciebie oberwie, nieprawda? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz