piątek, 17 lutego 2012

Czasówka do Hajnówki


Całkiem szybki jak na swoje lata :)
Jeżdżąc często z ojcem do Hajnówki, poznałem tą trasę na pamięć. Droga zabierała fatherowi 3 i pół godziny. W tamtym właśnie okresie w 1992 roku poznałem Tomka Bartoszuka na którego w Paryżu wszyscy wołają Soldares. Postanowiłem sobie, że pojadę po tej trasie szybciej. Jeździłem tam najróżniejszymi sprzętami, szukając wszelkich skrótów i szybszych przejazdów. Nie było trudno pojechać szybciej, w końcu od znaku drogowego Otwock do znaku Hajnówka było dokładnie 225 kilometrów. Pamiętam że pierwszy dobry czas osiągnąłem jadąc białym polonezem 'primą'. Miałem wtedy czas 1:54:16 sekund. Jeden jedyny raz udało mi się go pobić, innym z kolei polonezem. Ciekawe, że jeszcze starszym modelem, mianowicie 'akwarium' pożyczonym od znajomka Jarka z Zabierzek. Otwock - Hajnówka w 1:51:10. Był to wtedy mój absolutny rekord. Dojeżdżając do 'mety' miałem bardzo adrenalinowe hamowanie. Tablica z nazwą miasta jest w puszczy. Na czas jeździłem przez Kleszczele bo mniejszy tam był ruch i przez wioski można było ciąć prawie bez przerwy 140 km/h. Na długiej prostej przed samą Hajnówką można było lecieć 1.7 Na wysokości znaku po moim pasie toczył się ciągnik z jakimś śmiesznym sprzętem do robienia czegoś tam na polu. Oczywiście musiałem go wyprzedzić, by nie tracić cennych sekund. Z naprzeciwka mknęła w moim kierunku biała osobówka. Kierując jedną ręką - w drugiej miałem stoper, by go zaraz wyłączyć - spostrzegłem w ostatniej chwili, że się nie zmieszczę. Pisk był niesamowity. Oczami wyobraźni, widziałem już te metalowe precle wbite w maskę poldka. Hebel wyhamował mnie na tyle, że osobówka zdążyła przejechać, a ja z całym impetem wyskoczyłem zza ciągnika o centymetry od dwóch pojazdów. Potem meta - stoper - 1:51:10. Nie zapomnę tego czasu. Dopiero kilka sekund po tej akcji poczułem, że jestem cały spocony i postanowiłem już więcej na czas nie jeździć. Było kilka momentów 'na granicy'. Raz krowa wyszła na mój pas, minąłem ją na klaksonie przy prawym poboczu, przy kulturalnej 
prędkości. Innym razem jakiś dziadek na wiosce cofał wozem konnym na ulicę. Też go musiałem strąbić. Potem wyrobiłem sobie nawyk. Wpadając do jakiejkolwiek wioski lewa ręka wędrowała automatycznie na klakson. Do dziś mam ten tik :) Teraz spokojnie ten czas bym pobił, bo teraz jest czym polatać. Paweł kumpel z Paryża pochwalił się raz że poleciał swoją betą 2.3 w terenie zabudowanym. Oczywiście z moim upartym charakterem nie mogłem tego przeżyć, więc przy pierwszej nadarzającej się sposobności przycisnąłem do 2.4, należy dodać że z 5 osobami na pokładzie i to na dawnej hajnowskiej trasie. Tak wiem, że to nie jest mądre, ale uczucie niesamowite :) Paweł ostatnio zamknął budzik w 330 - stce <250 km/h> na jakiejś autostradzie, na razie tego nie pobije, bo moja 528 lata tylko 2.4 przy średnim spalaniu ponad 16l/100km ;) Przypomina mi się jeden z wcześniejszych razów gdy leciałem na czas mercem 'beczką'. Za miejscowością Liw jakiś dziadek zatrzymywał 'okazję'. Zatrzymałem się błyskawicznie. Dziadek chciał podjechać z 5 kilometrów do Węgrowa. Usiadł z tyłu z prawej strony. Gdy zobaczył jak ruszyłem, złapał się dwoma rękami rączki nad oknem. Gdybym nie wyprzedzał na ciągłej i na moście przed Węgrowem pewnie dojechałby z nami tam gdzie potrzebował. Jednakże stwierdził, że musi natychmiast wysiąść, bo już przejechaliśmy miejsce gdzie chciał wysiąść. Za szybko z młodym nieznanym kierowcą pewnie nie pojedzie. :) 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz