piątek, 17 lutego 2012

Kaszlak


Po zastawce kupiłem kaszlaka, jak każdy szanujący się małolat, by nie drałowac z buta, lepiej było źle jechać niż dobrze iść. Był to pierwszy z czterech jakie się 'popsuły' pod moją nogą, nie zawsze lekką. Pojechaliśmy z Gerwazym do Nadbrzeża, odwiedzić Olkę, Sławka i Dorotę. Gerw poprosił mnie o przejażdżkę, chciał pierwszy raz w życiu pojechać samodzielnie pojazdem mechanicznym. 
Jeździ po wszystkich ... chodnikach :)
Dlaczego nie? Nie będę przecież wyrodnym bratem i dam mu spróbować. Miałem wtedy 18 lat, więc z obliczeń mi wynika, że młody miał wtedy 12 wiosen na karku. Nie mogłem mu dać jeździć po asfalcie - co by nas glinicjańci nie zatrzymali - ani po podwórku Sławka – co by nikt na nas nie podkablował - więc pojechaliśmy za wał przeciw powodziowy nad samą Wisłę. Tam oprócz wędkarzy w dzień nikt nie jeździ. Droga prosta z płyt betonowych z jednym zakrętem 90 stopni. Droga leci wzdłuż wału od strony rzeki następnie skręca w lewo do samej Wisły. Pobocza nie było, bo stan wody w rzece był na tyle wysoki, że woda podchodziła pod same płyty betonowe, aczkolwiek nie było jej widać na pierwszy rzut oka, bo wszędzie było pełno roślinności, gałęzi i różnego rodzaju zielska. Młody wsiadł za stery. Oczy zrobiły mu się duże jak 5 zeta i ten dziwny uśmiech. Sprzęgło, jedynka i lekkim zrywem rzuciło nas do przodu. Toczymy się. Moc panowania nad samochodem tak go zahipnotyzowała, ze całkowicie odłączył się od świata zewnętrznego. Był tylko on i kaszlak. Nie słyszał kompletnie nic, co do niego mówiłem. Zareagował tylko na słowo sprzęgło, by wrzucić dwójkę. Toczył się jakieś 20 czy 30 na godzinę z niesamowitym uśmieszkiem, który zaczął budzić moje podejrzenia. Jedziemy wzdłuż wału, do zakrętu mamy z 50 metrów. Mówię 'zwalniaj powoli, zakręt'. Chyba się czuł jak kapitan tankowca który manewr wykonuje z kilku kilometrowym opóźnieniem, bo nawet nie drgnął, tylko dalej uśmiechał się durnie co zaczęło mnie stresować. Widzę już oczami wiary jak nurkujemy w Wiśle, więc muszę błyskawicznie temu zapobiec. 'Hamuj!' krzyczę. Totalny brak świadomości. 'HAMUJ!!!' Drę się z odległości 15 centymetrów i dupa. Jedzie jak jechał prościusieńko do wody jak jechał. Zdążyłem tylko w ostatniej chwili złapać za kierownicę i skręcić ostro w lewo. Weszliśmy w zakręt poślizgiem. Wyprostowałem i krzyczę dalej 'Hamuj!, Stój!, Zatrzymaj samochód!' Zero reakcji. A teraz jesteśmy na prostej do wodowania statków, czy tam mostu pontonowego. Zdenerwowałem się już tak bardzo, że siedząc na siedzeniu pasażera z moim wzrostem nie mając za dużo miejsca, podnieść nogę i wepchnąć ją na pedały. Przyciskając z całej siły jego nogi wcisnąłem hamulec. Zatrzymaliśmy się w połowie drogi przed zjazdem. Roztrzęsiony, drę się 'Wysiadaj!!!' A on dalej z tym głupkowatym uśmieszkiem gapił się w siną dal, a raczej w siną Wisłę. Wywaliłem go z fotela kierowcy, wykręciłem nawrotkę i oddaliłem się czym prędzej z miejsca gdzie Gerw chciał z kaszlaka zrobić łodź podwodną. Więcej nie dotknął się niczego czym jeździłem. Dopiero 13 lat później prowadził moją betę z nad 'Morskiego Oka' w dawnym siedleckim, gdy leżałem w bagażniku z 40 stopniową gorączką. Teraz jeździ spoko, ale to co wtedy przeżyłem na bank 
1982 rocznik, chromy :)
dodało mi kilka siwych włosów. Taki total stresior nie zdarza się co dzień. Dostałem extra nauczkę, że małolatom nie wolno dawać samochodu. Zapomniałem w tamtym momencie jak ja się czułem gdy pierwszy raz sam prowadziłem Merawkę 123, z wiadomym sqtkiem. Kilka tygodni później Carlos jechał kaszlakiem Brigitte w podobnym szoku, również nie słysząc jak się darła by się zatrzymał. Co prawda umiałem jeździć osobówkami od 11 roku życia, a ciężarówką 608 - ką jeździłem po Otwocku mając 13 wiosen, ale nie zaufałem już żadnemu młokosowi, to znaczy 'doświadczonemu kilkunastoletniemu kierowcy'.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz