Jeden z
najśmieszniejszych kawałów jaki zrobiliśmy - bo w ogóle
taki był zawsze cel wychodzenia na dwór po szkole - był
numer z 'piłką'. Boisko jest położone na skraju lasu przy samej
ulicy Batorego. Graliśmy chwilę w piłę dopóki jakiś
sierot nie kopnął jej na tyle mocno, że pękła. Co można zrobić
z popsutą piłką. Normalnie wyrzucić, ale nie my. Napełniliśmy
ją kamieniami i piachem z boiska. Postawiliśmy około 5 metrów
od chodnika przy ulicy w taki sposób by nie było widać, że
jest popsuta. I czekaliśmy na pierwszą ofiarę. Krzyknęliśmy do
jakiejś pani by nam kopnęła. Tak lekko ją musnęła, że piłka
prawie nie drgnęła, a ta postukała się w czoło pokazując jakie
z nas głupki. Najlepszy był dziadek kilka minut po niej.
Ustawiliśmy piłkę jak należy i zebraliśmy się na drugim końcu
boiska. Gdy przechodził Krzyczeliśmy : 'Proszę pana, pan poda!
Tylko mocno!' Dziadek chyba kiedyś grał, chciał zabłysnąć bo
wziął piękny rozpęd i tak przypierniczył w piłkę, że chyba z
10 metrów się poturlała, za każdym obrotem wyrzucając z
siebie piach i kamyki. Padaliśmy ze śmiechu na ziemię. Dziadek w
padł w furię 'Ja wam dam gnoje śmierdzące!' Darł się i
kuśtykając biegł w naszą stronę. Ryjąc ze śmiechu na całe
gardła zaczęliśmy uciekać, co bardzo utrudniało bieg.
Kuśtykający dziadek zrezygnował z dalszego pościgu jak tylko
zniknęliśmy w naszym lesie. Rutyną było dzwonienie do domofonów
i ucieczka, czy jak szarańcza, zżeranie surowych owoców z
ogródków przy blokach. Co i rusz wpadaliśmy na
oryginalniejsze pomysły. Ludzie idąc do sklepu najczęściej
wynosili od razu śmiecie w plastikowych kaszach, zostawiając je
przy śmietniku, by je wziąć w drodze powrotnej. Kto zapomniał
zabrać kosz na śmieci przed zmrokiem mógł się już z nim
pożegnać, bo zawsze jakiś użytek z niego zrobiliśmy. Najczęściej
przywiązywaliśmy do niego sznurek do suszenia prania - zdjęty
wcześniej w jakimś ogródku - i stawialiśmy kosz na
krawężniku. Sznurek był przeciągnięty na drugą stronę ulicy.
Pochowani po krzakach i za samochodami czekaliśmy na jakikolwiek
pojazd. Gdy coś nadjechało ciągnęliśmy w ostatniej chwili i kosz
'ginął' z pięknym trzaskiem, a my jak zwykle mieliśmy niesamowitą
radochę. Sznurek często służył do zabawy w 'niewolników',
a że Gerwazy był najmłodszy zawsze był niewolnikiem. Wiązaliśmy
go, ciągaliśmy lub przywiązywaliśmy do czegokolwiek, a biedaczek
nic nie mógł zrobić. Sznurek służył jeszcze do wiązania
drzwi w blokach. Wystarczyło przywiązać dwie klamki w dwojgu drzwi
naprzeciwko siebie i zadzwonić. W blokach drzwi otwierają się do
środka więc nikt nie mógł ich otworzyć. Ciągali tylko
drzwi w jedną i drugą stronę. Wpadliśmy na pomysł jak
'udoskonalić' tę technikę. Zamiast naciągać sznurek do końca,
zostawimy 30 centymetrów
luzu i do jednych drzwi zadzwonimy
od razu a do drugich 5 sekund później. Plan był następujący.
Gościu z drzwi numer 1 otwiera drzwi. Gdy czuje opór by
zobaczyć co się dzieje wkłada głowę w przerwę między drzwiami
i futryną. W tym czasie gość numer 2 otwiera drugie drzwi
przyciskając sąsiada :) Kolejnym ciekawym numerem było znalezienie
jakiejś dużej kupy. Kładło się ją na wycieraczce, następnie
kilka kartek papieru i podpalało. Wychodził sobie spokojnie gość
w klapkach i odruchowo gasił pożar. Niestety nikt z nas nie mógł
obejrzeć takiej akcji, za szybko się ewakuowaliśmy. Za duża
byłaby kara gdyby kogoś z nas złapali. Potem zaczęli zakładać w
każdym bloku domofony. Zaczęliśmy wtedy robić inne sadystyczne
kawały, już nie w samych blokach. Mieliśmy też dużo radochy z
nitką. Przywiązywaliśmy do czerwonej stówy z Waryńskim
szarą nitkę i
kładliśmy banknot na chodniku. My oddaleni o jakieś 20 metrów mieliśmy piękny punkt obserwacyjny. Wszyscy się schylali, a my wtedy ciągnęliśmy za nitkę robiąc wszystkich w roro. Z takim zapałem wszyscy się rzucali na kasę, jak kura na pustym podwórku, która dostrzeże glizdę i leci do niej na złamanie karku. Jedna panienka trzy razy dobiegała, do stówy zanim się kapnęła, że się z niej nabijamy. W końcu jeden gość podszedł jakby nigdy nic i nadepnął nam na nasz dobytek. Co prawda oddał nam go potem, co oznaczało koniec. Znaleźliśmy sobie szybko inne kółko zainteresowań.
kładliśmy banknot na chodniku. My oddaleni o jakieś 20 metrów mieliśmy piękny punkt obserwacyjny. Wszyscy się schylali, a my wtedy ciągnęliśmy za nitkę robiąc wszystkich w roro. Z takim zapałem wszyscy się rzucali na kasę, jak kura na pustym podwórku, która dostrzeże glizdę i leci do niej na złamanie karku. Jedna panienka trzy razy dobiegała, do stówy zanim się kapnęła, że się z niej nabijamy. W końcu jeden gość podszedł jakby nigdy nic i nadepnął nam na nasz dobytek. Co prawda oddał nam go potem, co oznaczało koniec. Znaleźliśmy sobie szybko inne kółko zainteresowań.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz