Piękna 3 litrowa beczka. |
Pierwszy `dobry` samochód
w rodzinie, wzięty na raty, jak się nie mylę 25 listopada 1995
roku. Biały, skrzynia automatyczna, skóra, pełen wypas.
Staruszek nie trzymał go na osiedlu, miał opłacony parking dla
ciężarówki w lesie za osiedlem i tam też na początku
stawiał merca. Ja od 1 grudnia `95 otrzymałem prawo prowadzenia
pojazdów mechanicznych do 3 i pół tony. Zdałem za
pierwszym razem jak na mechanika przystało, zresztą jeździłem od
13 roku życia, więc nie było to takie trudne. 7 grudnia ojciec
wrócił zmęczony i nie chciało mu się odprowadzać auta.
Nie musiał długo prosić. Jak każdy świeżak, zrobiłbym wszystko
by tylko 10 metrów przejechać samochodem, w końcu mogłem
już legalnie. Dał mi wtedy duży kredyt zaufania i bardzo tego
potem żałował, na moje nieszczęście już nigdy potem nie dał mi
swojego samochodu, bo zawsze słyszałem ten sam tekst. "Nie! Bo
ty rozwalasz samochody!" Wyposażony w dowód
rejestracyjny i kluczyk, oraz po wysłuchaniu wszystkich rad,
ostrzeżeń i przykazań i zakazów zasiadłem za skórzanym
kółkiem merca, całkowicie bez niczyjej kontroli. Ale był
czad :D. I oczywiście zamiast pojechać od razu na parking,
wspaniałomyślny Raph postanowił się polansować. Był 7 grudnia,
około 20, temperatura na minusie. Wszędzie było biało a na
drogach ubity śnieg, zarąbiście śliski, bo służby drogowe jak
to przystało na prawdziwe polskie służby drogowe zostały
zaskoczone `atakiem zimy` czy coś :) Podgrzałem świece dwukrotnie
według przykazania ojca i odpaliłem 3-litrowego diesla. Potem
lewarem wrzuciłem bieg 'D' i zaczął się toczyć. Uczucie nie do
opisania. Władza nad samochodem z taką mocą (jak na tamte czasy).
Poturlałem się na początek po drodze osiedlowej i jak przystało
na szpanera z furą ;p muzyczka, otwarte szyby – jakoś mi zima nie
przeszkadzała - i spotkałem koleżankę Ankę. Zapytałem czy chce
się przejechać. Ania bardzo chętnie, uwielbiała jeździć :).
Wyskoczyliśmy na obwodnicę otwocką i jak to `doświadczony`
kierowca piłowałem go do 124 km/h. Szybciej się nie dało, pomimo
że cisnąłem pedał z całej siły aż mnie noga bolała. Teraz
sobie przypominam jak bardzo było to niebezpieczne, cała droga
oblodzona, padał śnieg, noc. Zacząłem hamować przed
skrzyżowaniem w Otwocku Małym, <teraz tam zrobili rondo>.
Jechaliśmy od strony Świdra i chcieliśmy skręcić w prawo do
Otwocka Wielkiego. Poznałem wtedy bardzo dobrze znaczenie słowa
`poślizg`. Na całym skrzyżowaniu był lód przykryty lekką
warstewką śniegu. Dałem kierunek w prawo, rozpoczynam manewr
skręcania w prawo by pojechać przez Glinki. Manewr w prawo
wykonałem tylko w 50% bo auto straciło całkowicie przyczepność i
na skręconych na maxa w prawo kołach, pięknym ślizgiem
polecieliśmy sobie w stronę wielkiego rowu.
Ciężko było panować nad sobą :) |
Miał dziad ze trzy
metry głębokości, tylko, że dobrze to było widać dopiero w
momencie wbijania się w ścianę zamarzniętej ziemi. Szarpnięcie
pasów bezpieczeństwa było bardzo silne. Prędkość przy
uderzeniu mogła wynosić około 40 km/h. Pas się tak naciągnął
że prawie przywaliłem nosem w kierownicę. W momencie uderzenia o
ziemię, wybuchła instalacja klimatyzacji. Wszędzie było czuć
freon, samochód w mgnieniu oka się nim wypełnił.
Oglądaliśmy za dużo filmów amerykańskich, w których
każdy samochód wybucha i w panice zaczęliśmy szarpać
klamki, które za żadne skarby nie chciały otworzyć drzwi.
Byliśmy w potrzasku, jak w filmie i nie wiedzieliśmy dlaczego.
`Przez tylne drzwi!` - krzyknąłem `Szybko!`. Samochód był
pod kątem 45 stopni, także po odpięciu pasów spadliśmy na
deskę rozdzielczą. Anka przecisnęła się pierwsza i wyszła
tylnymi prawymi drzwiami, ja zaraz za nią. I odbiegliśmy na
odległość wybuchu :D Byliśmy w szoku i nie czuliśmy bólu.
Wyszedłem z tej kraksy bez szwanku, jak się później
okazało, w czasie uderzenia pas bezpieczeństwa tak mocno się
napiął, że złamał jej mostek. Po kilkunastu sekundach zatrzymał
się pierwszy samochód, potem jeszcze ze dwa. Przybiegli też
ludzie z Otwocka Małego bo usłyszeli huk wypadku. Ktoś krzyknął
czy potrzebna pomoc. Odkrzyknąłem, że nie. Zaraz miejscowi
polecieli po ciągnik i linę. Ktoś zadzwonił po pomoc drogową. Po
kolejnych kilku minutach słychać było silnik ciągnika i za parę
chwil wyłonił się z ciemności nieoświetlony Ursus 30-stka.
Podczepiliśmy linę do haka w mercu. Szarpał i szarpał i nic. Koła
mu się cały czas ślizgały na lodzie. Po kolejnych minutach w
oddali od strony Świdra dało się zauważyć migające pomarańczowe
światło autopomocy. Podjechał gość ciężarówką z
platformą. Ursus się zmył. Gość z ciężarówki zahaczył
metalową linę za hak, ale skutek był podobny jak z ciągnikiem.
Rozwinął więc linę z przodu i obwiązał nią najbliższe drzewo.
I dalej nic. Palił gumy, a merc jak nie chciał drgnąć, tak nie
drgnął. Zaczął w końcu szarpać "na bujane". Merc
zaczął się bujać, wtedy wszyscy z około 20 gapiów rzucili
sie pchać ciężarówkę z okrzykiem `Pchojta Chopy!`
<Prawdziwa wieś, a tak blisko otwocka :D> Po 2 minutach
katorgi wyciągnęliśmy go wspólnymi siłami. Potem już
rutyna, 1,2,3 wciągnął go na platformę. Podziękowaliśmy silnym
chopom :) i pojechaliśmy do znajomego blacharza Faviera <Grześka>.
Na trzęsących się nogach wracaliśmy z Anką na osiedle, mając
kolejne mocne przeżycie w kolekcji. Anka pobiegła bardzo już
spóźniona do domu, za co, jak się później okazało
dostała lanie. Teraz ja musiałem jakoś ojcu powiedzieć, że
jednak jutro nie jedzie samochodem do pracy. Przynajmniej nie tym :p
Jak mu powiedzieć, że spacer na świeżym, mroźnym powietrzu jest
lepszy dla zdrowia niż wożenie się furą. Wszedłem do domu,
wszyscy już byli w łóżkach oprócz staruszka.
Siedział w kuchni ewidentnie na coś czekając, więc mu oddaje
dowód rejestracyjny. `Gdzie kluczyk?` Pyta. `U Faviera` -
Słyszy w odpowiedzi. `Co się stało?` Próbowałem dotrzeć
do sedna w jak najdelikatniejszy sposób, wiec mówię `
Zderzak pogiąłem` `Zderzak? A światła?` Pyta ponownie. `Światła
się zbiły` `A chłodnica?` coraz dobitniej atakuje pytaniami.
`Pogięła się` Oszczędziłem mu na początek i nie powiedziałem,
że wszystkie trzy chłodnice poszły się paść, a od klimy
najbardziej, bo się wygięła w łuk Legolasa z Władcy Pierścieni.
Trochę szkoda bo już więcej klima w tym samochodzie nie działała.
`TY GO ROZBIŁEŚ!!!`
Tak, to nie beczka, ale kosmetykę miał identyczną :) |
Jak chodziłem 17 lat po tej ziemi, pierwszy
raz usłyszałem jak ojciec krzyczy. Cóż pozostało robić,
wysłuchałem wszystkiego i poddałem się najsurowszej karze,
mianowicie czasowej konfiskaty prawa jazdy. Rano o siódmej
stałem już pod bramą Faviera by jak najwięcej rozkręcić zanim
właściciel obejrzy moje wieczorne dzieło. Favier wyposażył mnie
w najpotrzebniejsze klucze i w 30 minut zdemontowałem atrapę,
błotniki i przedni pas. Udało się, bo rozkręcony Merc nie
wywoływał takiego szoku jak pogięty w kształt bmki 5-tki rekina z
lat 80-tych :D. Anka na drugi dzień z bólem w klatce
piersiowej poszła do szkoły i traf chciał, że jakiś jeleń
rzucił ja plecakiem na przerwie. Stawiła się zaraz u pielęgniarki.
Ta z kolei wysłała ją natychmiast do szpitala na prześwietlenie,
które wykazało złamany mostek. Za jakiś czas dostała
odszkodowanie za złamany mostek :) Szczęście w nieszczęściu ...
tak się skończyło samowolne prowadzenie rodzinnego auta, chociaż
w sierpniu `96 prowadziłem całą drogę z Kołobrzegu do Otwocka
wracając całą rodzinką z wakacji. Nie miałem wtedy farta, gdyż
w Józefowie jakieś 2 kilometry przed celem podróży
wtargnąłem 90 na godzinę na teren zabudowany od strony Wału
Miedzeszyńskiego. Był już wieczór i gorąco mi się zrobiło
w sekundę jak zobaczyłem czerwoną latarkę `proszącą` o
zjechanie z drogi. 100 pln ta przyjemność wyniosła. Nie szło się
dogadać z powodu tłumu w aucie <rodzice i rodzeństwo>. Tak
oto zarobiłem pierwszy w życiu mandat. Jak się okazało pierwszy z
kilkuset i co ciekawe w 90% były za prędkość. Chyba za wolno
jeżdżę, bo nie wyprzedzam okoliczności ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz