Mając na karku dopiero
19 wiosen zostałem podmiotem gospodarczym. Jako szczeniak nie mający
nawet 20 lat stałem się odpowiedzialny za prowadzenie sklepu z
drewnem, za zamawianie towaru, dostawy, transport, podatki, czynsze i
całą masę długów. Zatrudniłem Wojtka z Międzyrzeca
Podlaskiego, ale wytrzymałem z nim tylko trzy miesiące.
Wojtek był ... hmm,
bardzo osobliwy. Nie miał biedak gdzie spać, więc pozwoliłem mu
mieszkać w sklepie w biurze. To co Wojtek wyczyniał, było
niemożliwe do opisania. Spróbuję jednak coś sobie
przypomnieć. To był totalny luzak. Jak klient prosił o
ćwierćwałek, wziął jeden z paczki, (a wszystkie były długości
2,6m). Klient do niego, ale ja potrzebuję tylko metr. A ten zamiast
wziąć z kąta gdzie stało ich tysiące, złamał najlepszy i
najdroższy kolanem na pół i mówi: `Proszę, policzę
za 1m` :) totalny luzak. Denerwowało go, że w biurze okno się nie
otwiera, gdyż nasz gospodarz po prostu zabił je gwoździami, by go
nie otwierać i nie blokować jego wąskiego przejścia na tylne
podwórko. Wpadł na pomysł, że okno może się otwierać do
wewnątrz, nie biorąc pod uwagę, że zawiasy są w dół
przykręcił je. Przy pierwszym otwarciu okna mało nie spadło na
podłogę, więc wpadł na kolejny genialny pomysł. Przybić okno
gwoździami, tym razem od środka. Genialnie, tylko, że teraz
padający deszcz wlewałby się do biura. Po ochrzanie od gospodarza,
zainstalował je tam gdzie było pierwotnie.
Gdy Marcin Strzyżewski
skończył szkołę, zaczął pracować u mnie jako sprzedawca.
Bardzo dobrze mi się pracowało z Marcinem, gdy firma zaczęła
chylić się ku upadkowi, załatwiłem Marcinowi pracę u Jarka w
Gadce i zatrudniłem Piotrka Gąsiorowskiego, który akurat w
tamtym okresie miał w życiu pod górkę. Piter jest bardzo
dobrym handlowcem i negocjatorem. Niestety pomimo jego drygu do
handlu nie udało się utrzymać firmy wskutek coraz to nowych kłód
rzucanych przez konkurenta. Jedną z nich było 'przypadkowe'
zniknięcie mojego stara.
Gerw bardzo często
przyjeżdżał do mnie do sklepu. Gdy nie było klientów,
graliśmy na kompie, układaliśmy towar, opalaliśmy się czy
majsterkowaliśmy coś przy samochodach. Przyjechał raz na BMX–ie
i wyskoczył, żeby za ostatnie grosze kupić sobie pączka. Kupił go
i wracał już do nas z powrotem, trzymając w prawej ręce pączka a
lewą kierował. W pewnym momencie jakaś gruba baba zaszła mu drogę
i młody by w nią nie wjechać zrobił unik. Niestety stracił
równowagę i upadł na prawą stronę pięknie rozgniatając
pączusia tak, że aż mu wyszedł między palcami. Jak doturlał się
do sklepu i nam to opowiedział przez minutę nie mogliśmy opanować
wybuchu śmiechu. Nie długo Gerw najeździł się na tym pięknym
niklowanym rowerze. Miał manię opierać go o witrynę sklepową bez
żadnego zapięcia, w końcu zaraz wychodzi, a tak zapinać i odpinać
strasznie męczy człowieka. Kupuje sobie w najlepsze jakieś
słodkości a jakiś małolat na jego oczach bierze rower i zaczyna z
nim uciekać. Gerw puścił się migiem za nim, biegł długo. Na jego
szczęście akcję widział jakiś taksówkarz i dogonił
gnoja. Przycisnął go furą do jakiejś siatki i skopał gówniarza.
Gerw odzyskał wtedy rower, ale żadnej nauki nie
wyciągnął dla siebie z tej lekcji, bo kilka tygodni później
inny rowerokrad na jego oczach buchnął mu sprzęt. Nie było już
taxówkarza a młody biegł za wolno, by go dorwać, więc
pozostało mu tylko pożegnać się z chromowanym prezentem z Niemiec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz