piątek, 17 lutego 2012

PHU BORAF


Mając na karku dopiero 19 wiosen zostałem podmiotem gospodarczym. Jako szczeniak nie mający nawet 20 lat stałem się odpowiedzialny za prowadzenie sklepu z drewnem, za zamawianie towaru, dostawy, transport, podatki, czynsze i całą masę długów. Zatrudniłem Wojtka z Międzyrzeca Podlaskiego, ale wytrzymałem z nim tylko trzy miesiące.
Wojtek był ... hmm, bardzo osobliwy. Nie miał biedak gdzie spać, więc pozwoliłem mu mieszkać w sklepie w biurze. To co Wojtek wyczyniał, było niemożliwe do opisania. Spróbuję jednak coś sobie przypomnieć. To był totalny luzak. Jak klient prosił o ćwierćwałek, wziął jeden z paczki, (a wszystkie były długości 2,6m). Klient do niego, ale ja potrzebuję tylko metr. A ten zamiast wziąć z kąta gdzie stało ich tysiące, złamał najlepszy i najdroższy kolanem na pół i mówi: `Proszę, policzę za 1m` :) totalny luzak. Denerwowało go, że w biurze okno się nie otwiera, gdyż nasz gospodarz po prostu zabił je gwoździami, by go nie otwierać i nie blokować jego wąskiego przejścia na tylne podwórko. Wpadł na pomysł, że okno może się otwierać do wewnątrz, nie biorąc pod uwagę, że zawiasy są w dół przykręcił je. Przy pierwszym otwarciu okna mało nie spadło na podłogę, więc wpadł na kolejny genialny pomysł. Przybić okno gwoździami, tym razem od środka. Genialnie, tylko, że teraz padający deszcz wlewałby się do biura. Po ochrzanie od gospodarza, zainstalował je tam gdzie było pierwotnie.
Gdy Marcin Strzyżewski skończył szkołę, zaczął pracować u mnie jako sprzedawca. Bardzo dobrze mi się pracowało z Marcinem, gdy firma zaczęła chylić się ku upadkowi, załatwiłem Marcinowi pracę u Jarka w Gadce i zatrudniłem Piotrka Gąsiorowskiego, który akurat w tamtym okresie miał w życiu pod górkę. Piter jest bardzo dobrym handlowcem i negocjatorem. Niestety pomimo jego drygu do handlu nie udało się utrzymać firmy wskutek coraz to nowych kłód rzucanych przez konkurenta. Jedną z nich było 'przypadkowe' zniknięcie mojego stara.
Gerw bardzo często przyjeżdżał do mnie do sklepu. Gdy nie było klientów, graliśmy na kompie, układaliśmy towar, opalaliśmy się czy majsterkowaliśmy coś przy samochodach. Przyjechał raz na BMX–ie i wyskoczył, żeby za ostatnie grosze kupić sobie pączka. Kupił go i wracał już do nas z powrotem, trzymając w prawej ręce pączka a lewą kierował. W pewnym momencie jakaś gruba baba zaszła mu drogę i młody by w nią nie wjechać zrobił unik. Niestety stracił równowagę i upadł na prawą stronę pięknie rozgniatając pączusia tak, że aż mu wyszedł między palcami. Jak doturlał się do sklepu i nam to opowiedział przez minutę nie mogliśmy opanować wybuchu śmiechu. Nie długo Gerw najeździł się na tym pięknym niklowanym rowerze. Miał manię opierać go o witrynę sklepową bez żadnego zapięcia, w końcu zaraz wychodzi, a tak zapinać i odpinać strasznie męczy człowieka. Kupuje sobie w najlepsze jakieś słodkości a jakiś małolat na jego oczach bierze rower i zaczyna z nim uciekać. Gerw puścił się migiem za nim, biegł długo. Na jego szczęście akcję widział jakiś taksówkarz i dogonił gnoja. Przycisnął go furą do jakiejś siatki i skopał gówniarza. Gerw odzyskał wtedy rower, ale żadnej nauki nie wyciągnął dla siebie z tej lekcji, bo kilka tygodni później inny rowerokrad na jego oczach buchnął mu sprzęt. Nie było już taxówkarza a młody biegł za wolno, by go dorwać, więc pozostało mu tylko pożegnać się z chromowanym prezentem z Niemiec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz