W roku `97, mój
staruszek wpadł na pomysł wraz ze mną, by jako dorosły człowiek
stanąć na wysokości zadania związanego z firmą. Był to sklep z
drewnem. Boazerie, mozaiki, schody, listwy i w ogóle wszystko
co może być z drewna. W `91 roku ojciec razem z Waldkiem
Czerwieńcem założyli spółkę o brzmiącej ukraińskiej
nazwie "Wo-Wa" :) Była wtedy jakaś taka ogólnopolska
mania nazywania spółek od imion wspólników.
WoWa - Włodek, Waldek, WOMAR - Włodek, Marysia, BORAF ;P :D. Po
niedługim czasie, zarząd korporacji Wo-Wa :) uznał, że dwóch
prezesów całkowicie nie wystarczy. Dobrali jeszcze kolejnych
dwóch. Mieli wtedy dwa sklepy w Otwocku. Na Wawerskiej jeden,
a drugi na Kupieckiej. Było czterech prezesów i dwóch
pracowników :) Sławek <Czarny> nabijał się z nich.
Jak ktoś mu dawał jakieś polecenie, mówił mu 'Nie możesz
tak mną rządzić, jedynie jedną drugą mnie tylko :) I jak to
bywa w jednomyślnym zarządzie, zyski tak pięknie poszły na minus,
że się wszyscy rozseparowali w trybie natychmiastowym. Po mało
zgodnym rozstaniu, powstała firma WOMAR, która istniała do
roku 2000. W swojej szczytowej kondycji firma była w posiadaniu
trzech sklepów z drewnem <Dwa w Otwocku i jeden w
Karczewie> i podpisana umowę na otwarcie czwartego obok
pierwszego na Wawerskiej, tylko tym razem z panelami, gdyż rynek
polski zaczął nasycać się beznadziejnymi panelami wiórowymi
na początek i z MDF-u następnie. Żeby zapełnić towarem wszystkie
metry kwadratowe sklepów oczywiście potrzeba było floty,
funduszy znaczy się. Takim oto sposobem narobiło sie inwestorów
i cichych wspólników i w krótkim czasie dochody
były mniejsze niż odchody, zarobki , znaczy się :) :P Na koniec
całego początkowego zamieszania staruszek został sam i nie źle
sobie radził. To w tamtych latach spłacił nasze mieszkanie i kupił
tego nieszczęsnego dla mnie merola. Na Wawerskiej został Czarny, a
na Kupieckiej Kacper. Przychodziłem codziennie do Czarnego po
lekcjach i uczyłem się handlu. Bardzo mi się to podobało. Kontakt
z klientami, zamówienia. Za małolata przyjmowałem
najbardziej skomplikowane zamówienia praktycznie na wszystko
co można było zamówić u producentów z drewna.
Praktycznie raz na tydzień, lub raz na dwa tygodnie, staruszek
jechał za Żywiec do górali po boazerię świerkową.
Przyjeżdżał załadowany po dach niebieskim Mercedesem 608 i zawsze
rozwalał nas <mnie i Czarnego> tekstem, chłopaki chodźcie,
musimy rozładować samochód. Wyładowywał jedną, najwyżej
dwie paczki boazerii i zawsze znikał w bliżej nie wyjaśnionych
okolicznościach, załatwić coś nie cierpiącego zwłoki. Cały
staruszek. Raz gdy zdarzył się wypadek. Mianowicie podpalono nam
salę gdzie chodziliśmy na zebrania. Nazajutrz przyjechało kilkaset
osób by uratować to czego nie zniszczył ogień a teraz
niszczył deszcz. Staruszek przyszedł, wziął łopatę, wykonał
gest kopania, poczekał, aż mu zrobią fotkę i się zmył, artysta.Co ciekawe WOMAR istnieje do dziś, Zenek nie zmienił nazwy, przynajmniej tak jest w necie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz