piątek, 17 lutego 2012

PHU WOMAR


           W roku `97, mój staruszek wpadł na pomysł wraz ze mną, by jako dorosły człowiek stanąć na wysokości zadania związanego z firmą. Był to sklep z drewnem. Boazerie, mozaiki, schody, listwy i w ogóle wszystko co może być z drewna. W `91 roku ojciec razem z Waldkiem Czerwieńcem założyli spółkę o brzmiącej ukraińskiej nazwie "Wo-Wa" :) Była wtedy jakaś taka ogólnopolska mania nazywania spółek od imion wspólników. WoWa - Włodek, Waldek, WOMAR - Włodek, Marysia, BORAF ;P :D. Po niedługim czasie, zarząd korporacji Wo-Wa :) uznał, że dwóch prezesów całkowicie nie wystarczy. Dobrali jeszcze kolejnych dwóch. Mieli wtedy dwa sklepy w Otwocku. Na Wawerskiej jeden, a drugi na Kupieckiej. Było czterech prezesów i dwóch pracowników :) Sławek <Czarny> nabijał się z nich. Jak ktoś mu dawał jakieś polecenie, mówił mu 'Nie możesz tak mną rządzić, jedynie jedną drugą mnie tylko :) I jak to bywa w jednomyślnym zarządzie, zyski tak pięknie poszły na minus, że się wszyscy rozseparowali w trybie natychmiastowym. Po mało zgodnym rozstaniu, powstała firma WOMAR, która istniała do roku 2000. W swojej szczytowej kondycji firma była w posiadaniu trzech sklepów z drewnem <Dwa w Otwocku i jeden w Karczewie> i podpisana umowę na otwarcie czwartego obok pierwszego na Wawerskiej, tylko tym razem z panelami, gdyż rynek polski zaczął nasycać się beznadziejnymi panelami wiórowymi na początek i z MDF-u następnie. Żeby zapełnić towarem wszystkie metry kwadratowe sklepów oczywiście potrzeba było floty, funduszy znaczy się. Takim oto sposobem narobiło sie inwestorów i cichych wspólników i w krótkim czasie dochody były mniejsze niż odchody, zarobki , znaczy się :) :P Na koniec całego początkowego zamieszania staruszek został sam i nie źle sobie radził. To w tamtych latach spłacił nasze mieszkanie i kupił tego nieszczęsnego dla mnie merola. Na Wawerskiej został Czarny, a na Kupieckiej Kacper. Przychodziłem codziennie do Czarnego po lekcjach i uczyłem się handlu. Bardzo mi się to podobało. Kontakt z klientami, zamówienia. Za małolata przyjmowałem najbardziej skomplikowane zamówienia praktycznie na wszystko co można było zamówić u producentów z drewna. Praktycznie raz na tydzień, lub raz na dwa tygodnie, staruszek jechał za Żywiec do górali po boazerię świerkową. Przyjeżdżał załadowany po dach niebieskim Mercedesem 608 i zawsze rozwalał nas <mnie i Czarnego> tekstem, chłopaki chodźcie, musimy rozładować samochód. Wyładowywał jedną, najwyżej dwie paczki boazerii i zawsze znikał w bliżej nie wyjaśnionych okolicznościach, załatwić coś nie cierpiącego zwłoki. Cały staruszek. Raz gdy zdarzył się wypadek. Mianowicie podpalono nam salę gdzie chodziliśmy na zebrania. Nazajutrz przyjechało kilkaset osób by uratować to czego nie zniszczył ogień a teraz niszczył deszcz. Staruszek przyszedł, wziął łopatę, wykonał gest kopania, poczekał, aż mu zrobią fotkę i się zmył, artysta.Co ciekawe WOMAR istnieje do dziś, Zenek nie zmienił nazwy, przynajmniej tak jest w necie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz