czwartek, 16 lutego 2012

Samochodówka


ZSZ Karczew
Najciekawiej było w samochodówce, największe przekręty, stresy i najgłupsze pomysły. W klasie było nas około trzydziestu. Sama kawalerka :) Zresztą nie jest łatwo spotkać kobietę mechanika, ja jak do tej pory spotkałem dwie. Z Otwocka było nas ośmiu, reszta przybywała z za Karczewa i dawnego województwa siedleckiego. Jakże się w oczy rzucały rejestracje SDI <Samochód Dla Idiotów> czy SDN :D Sama szkoła była nudna jak flaki z olejem. Praktyki to to co nas napędzało by w ogóle zwlec sie rano z łóżka. Naszym wychowawcą był Jasiek ... ówczesny radny miasta Karczewa. Naszą nauczycielką języka polskiego Trębicka, którą nazwaliśmy zgrabnie 'Kobyła' słysząc jak się śmieje i co ciekawe po 8 latach dowiedziałem się, że xywka nadal się utrzymała bo dalej niedoszli mechanicy tak na nią mówią. W pierwszym roku Celestynów, warsztaty na tokarkach, frezarkach, prasach, wiertarkach i wszystkim w czym można albo spalić silnik, albo zmienić kształt metalu. Tadzik spalił trzy tokarki. W drugim roku mieliśmy przywilej uczęszczać do POM-u w Karczewie gdzie naprawiano ciągniki. Dla chłopaków z SDI, w sam raz jak znalazł, budowa ciągnika rolniczego i sposób jego naprawy :p ale się tam wynudziłem, za całą szkołę. Nigdy nic tam nie naprawiliśmy i nic się tam nie nauczyliśmy, no może tylko ściem i wkręcania kierowników, co się przydało na innych praktykach :) Następnie praktyki na Omulewskiej w Warszawie w centrum Mercedesa Sobiesława Zasady - super tam było, a w montowni Mercedesa w Karczewie jeszcze lepiej, bo sami w 4 uczniaków skręcaliśmy Mercedesy Sprintery. Cztery sztuki i spadówa do domu. W trzeciej klasie uczyliśmy się w IPJ <Instytut Problemów Jądrowych> w Świerku, i to nie ma nic wspólnego z ginekologiem, jak oczywiście pewne osoby pomyślały. :) Naprawialiśmy tam Minibusy i inne autosany, następnie warsztaty mechaniczne Zakładów mięsnych, przy elektro-ciepłowni w Karczewie. Najprościej powiedzieć te "koło komina". W tamtym czasie mieli ponad dwieście ciężarówek, a oprócz tego stacja kontroli pojazdów ciężarowych. Na tych praktykach było najciekawiej. Podejrzewam, że gdybym i teraz się uczył robilibyśmy jeszcze lepsze numery, bo z roku na rok przechodziliśmy samych siebie :) Całe praktyki przez trzy lata mieliśmy wspólnie z Grześkiem Rudnym, Robertem Przednikiem <Tadzik> i Mariuszem Przybyszem, na mnie wołali Ostry. Tadzik został mianowany tym imieniem, po tym jak nam opowiadał przygody swojego psychicznie chorego sąsiada, mieszkającego w budynku młynu w Wygodzie za Karczewem. Latał ciągle to z siekierą to z innym niebezpiecznym przyrządem siejąc postrach okolicznych mieszkańców i pełniąc funkcję lokalnego debila. Robert z takim przejęciem i w sposób komediowy o nim opowiadał, że nie było innego wyjścia. Od razu wszyscy zaczęli go nazywać Tadzik.
W Celestynowie zaczęliśmy jako koty. Kociarstwo przeszło mi szybko i całkiem nieodczuwalnie, dlatego też nie męczyliśmy młodszych. Wychodziliśmy z założenia, że skoro my mieliśmy lekko, nie będziemy utrudniać życia młodym. U nas najczęściej kończyło się na wyzwiskach. Pamiętam raz jak wstałem o 6H00 rano, na dworze totalnie ciemno, a ja się na pociąg zbieram. W pokoju ubierałem się po ciemku czego potem bardzo żałowałem, bo założyłem dwie różne skarpetki, co od razu dostrzegli 'starzy'. Jedyne co moglem zrobić to szybko je przekręcić na lewą stronę by się w oczy nie rzucały. Ale masakra, pierwszy dzień na praktykach i już mnie zlinczowali. Po dwóch miesiącach pracowaliśmy już na wszystkich sprzętach. Mnie postawiono na wielkiej prasie, która tak waliła, że wieczorem w domu miałem przytępiony słuch. Ciąłem płaty blachy na paski o szerokości 2 centymetrów. Jureczko podleciał do mnie złapał kilka metalowych pasków i strzelił mnie nimi po łapach. Zwiał padalec od razu, rozcinając mi paluchy tak, że do dziś dnia mam pamiątkę po nim. Drugi numer jaki mi wyciął również nie był bezbolesny. Zapalił zapałkę i przytknął mi ją do dłoni. Cała siarka wypaliła mi się z kawałkiem skóry. Załatwił mnie badziewiak. Piekło mnie cały dzień, a tak to szybko zrobił, że nawet ręki nie zdążyłem zabrać. Ślad ten po dziesięciu latach dopiero zniknął. Kolejnym genialnym pomysłem autorstwa Jureczki, była 'fontanna'. Wystarczyło na wiertło wiertarki stołowej nabić jogurt i zrobić w nim małą dziurkę w ściance, następnie ją włączyć. Pięknie uwalone jogurtem warsztaty pachniały potem truskawkami :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz