Nawet podobna, tylko piwnica jest już zasypana. |
Któregoś
pięknego dnia chłopaki wpadli na pomysł zbudować tajny domek,
niedaleko osiedla. Wole nie precyzować dokładnie miejsc ;) nigdy
nie wiadomo kto to przeczyta. Znaleźli cztery drzewa tworzące
kwadrat. Poprzybijali deski ściągnięte z rusztowania z pobliskiej
willi, która była w stanie surowym. Zbudowali ściany, dach i
nawet drzwi z zawiasami. Miejsce było tak dogodne, ze od strony
drogi nie było kompletnie nic widać przez gęstwinę gałęzi,
krzaków i drzew. Z kolei od strony willi był spadek terenu
cały pokryty drzewami. Miejsce było idealne. W krótkim
czasie nasze zabawy przeniosły sie na plac budowy. Miejsce było
wręcz wymarzone do wszelkiego rodzaju akcji. Ganialiśmy sie
godzinami, właziliśmy w każdą dziurę, cala gromada z osiedla. W
pewnym momencie odważyłem sie skoczyć z balkonu, z wysokiego
pierwszego pietra na gore piachu. Na początku strach, a w locie
adrenalina i uczucie wolności, następnie gleba. Było dla nas tak
wysoko, ze nie udawało nam sie spadać na nogi. Siła upadku była
tak duża ze po skoku na nogi spadaliśmy od razu na kolana i ręce.
Skakali tylko najstarsi. Wdrapał sie na sama gore jeden sześciolatek
Konrad i ze strachem, ciekawy widoku z góry, powolutku
przybliżał się do krawędzi balkonu. Złapaliśmy go z Filutem za
ręce z oczywistym zamiarem. Na nic nie zdały sie jego prośby,
błagania, a nawet wrzaski. Nikt go nawet nie ratował, bo wszyscy
chcieli zobaczyć lecącego, drącego sie Konrada. Podeszliśmy z nim
do krawędzi i najprościej w świecie zwaliliśmy go na dol. Zleciał
i pięknie walnął w piasek, potem wstał z mina, jakie ma dziecko
na 'wesołym miasteczku' jadące karuzela pierwszy raz. Tak mu sie to
spodobało, ze na każde nasze dwa skoki, Konrad skakał trzy razy.
Biegał jak mały motorek. Drabina, schody balkon, skok, drabina,
schody, balkon, skok i tak godzinami. Nie wystarczało juz nam potem
samo skakanie z krawędzi balkonu. Żeby przedłużyć lot należało
wziąć rozpęd i na krawędzi wybić sie do góry, co zaraz
zaczęliśmy robić. Aż dziw bierze jakie delikatne są drewniane
okna bez szyb. Z prawie wszystkich wylatywały listewki, co nam w
żadnym wypadku nie przeszkadzało w zabawie. Po kilku wypadach na
wille 'pokojowe pokolenie' zaczęło jak to już było w naszym
zwyczaju rzucać się kamieniami. Na szczęście nikt tam nie
oberwał, a latały całe czerwone cegłówki, chociaż połówki
były zręczniejsze i leciały dalej. Czasami nawet bloczki. Pamiętam
jak jeden z ogromnym hukiem spadł na taras i od tamtego czasu woda
zaczęła lać sie do garażu. Po tej akcji daliśmy sobie spokój
z szaleństwami na 'willi'. Kilka tygodni później poszliśmy
zobaczyć czy cos sie tam zmieniło i pogonili nas stamtąd jacyś
robole w drelichach. Zwialiśmy całym pędem, jak to wtedy mieliśmy
zwyczaj mawiać i na tym skończyły sie nasze bitwy i szaleństwa na
'willi'.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz